ďťż

Ślady Wielkiej Wojny w Beskidach Skolskich

Impreza plenerowa w Kiełpinie 22 kwietnia 2007

W maju 2002 r. wybrałem się z grupą studentów i doktorantów archeologii Uniwersytetu Wrocławskiego na kilkudniową wycieczkę naukowo-dydaktyczną do Lwowa. Strona zapraszająca, czyli Instytut Archeologii Uniwersytetu im. Iwana Franki w Lwowie, oprócz standardowego zwiedzania Lwowa (zabytki i coś dla archeologów w zbiorach miejscowych instytucji archeologicznych), zaproponowała nam wyjazd na dwa-trzy dni poza Lwów. Oczywiście skorzystaliśmy. Opiekujący się nami Sławik (zdrobnienie od Jarosława) Onyszczuk (wtedy mgr, a teraz już dr) załatwił nam dwa noclegi w turbazie „Trembita” w Różance Niżnej koło Sławska. Miejsce na wypady w góry świetne – na zachód od „Trembity” Bieszczady Wschodnie (a ściślej ich mikroregion Beskidy Skolskie), na wschód Gorgany. Sama baza leży przy ujściu do Oporu (rzeki rozdzielającej Bieszczady od Gorganów) jego prawobrzeżnego dopływu Różanki. Bliziutko, zaledwie 3,5 km na płd-wsch. znajduje się Sławsko, znany już w okresie międzywojennym ośrodek sportów zimowych, z licznymi sklepami (głównie ze sprzętem narciarskim) i knajpami. Standard turbazy typowy dla tego rodzaju ukraińskich placówek (kto był ten wie, kto nie był powinien poznać). Urocza szefowa turbazy, która ostatniego dnia wyekwipowała nas w całą baterię słoików z grzybami smażonymi, marynowanymi i jakimiś innymi jeszcze („coby studenci w tym pociągu do Wrocławia nie pili tylko samej wódki”), próbowała nam jeszcze przy okazji sprzedać ogromne poroże jelenia. Naprawdę ogromne – porównywalne z porożem zdobiącym przed laty wnętrze Domku Myśliwskiego w Karkonoszach; może ktoś to jeszcze pamięta, przed kilkunastu laty przykleiło się do czyichś rąk). Na poroże nikt już jednak nie reflektował.
Program pobytu w Beskidach Skolskich ustalił Sławik. W drodze do naszej „Trembity” zwiedziliśmy skały w Uryczu (z ruinami średniowiecznego zamku Tustań, był więc akcent archeologiczny), wodospady na potoku Kamionka koło Tuchli i centrum Sławska. W kolejnym dniu mieliśmy już zrobić nieco poważniejszą pieszą wycieczkę. Celem miał być szczyt góry Makówka (Makiwka – 958 m) z ważnym dla mieszkańców Zachodniej Ukrainy cmentarzem żołnierzy poległych w I wojnie światowej, w wielu krajach do dziś nazywanej Wielką Wojną. Od kilkuset pierwszowojennych karpackich nekropolii (multum takich mamy chociażby w naszym Beskidzie Niskim w okolicach Gorlic) ta różni się tym, że nie leżą tu Austriacy, Węgrzy, Polacy, Niemcy, Rosjanie etc.etc., lecz Ukraińcy – ochotnicy walczący u boku wojsk austriackich w ramach utworzonego w sierpniu 1914 r. Legionu Ukraińskich Strzelców Siczowych. Takich pierwszowojennych narodowych pamiątek Ukraińcy mają rzeczywiście niewiele, stąd też Makówkę i tamtejszy cmentarz wojenny traktują z wyjątkową estymą i pietyzmem. Stąd też zapewne wzięła się chęć pokazania Makówki i nam – Polakom.
I bardzo dobrze – zobaczyłem coś, czego bym raczej podczas ustalanych przez siebie tras zapewne nigdy nie zwiedził. Pozostała część wrocławskiej ekipy również była zadowolona.

W przedstawianej tu relacji wykorzystałem skany przeźroczy. O ile z oryginalnych fotek (przeźroczy) byłem zadowolony, tak ich wersje cyfrowe nie oddają ani barw, ani klimatu oryginalnego nośnika. Ale coś przecież trzeba pokazać...

Z „Trembity” najpierw wyruszyliśmy na południe, w górę doliny Oporu (na fotce). Po przejściu niespełna kilometra skręciliśmy na zachód wchodząc w dolinę Zgniłego Potoku, lewobrzeżnego dopływu Oporu.



Idąc wzdłuż Zgniłego Potoku (uwaga – nazwa strumienia znajduje się tylko na międzywojennej WIG-owskiej setce i jej powojennych reprintach; nie znajdziemy jej na najnowszej mapie Bieszczady Wschodnie – Mapa Wytrawnego Turysty, również w skali 1:100 000, opracowanej przez Wojciecha Krukara) dotarliśmy po niespełna godzinie do polanki świetnie nadającej się na biwak. Zresztą sądząc po liczbie śladów po ogniskach i specyficznej infrastrukturze można sądzić, że często odbywają się w tym miejscu różnego rodzaju manewry grup paramilitarnych – potwierdził to zresztą sam Sławik.



Zaraz za polaną wpakowaliśmy się w las na południowych stokach góry Szałaszyszcze (1076 m). Miejsce na mapach oznaczone jest jako las Klewa Jakieś tam ślady zapewne przedwojennych leśnych dróg widzieliśmy, albo chcieliśmy je widzieć. Natomiast śladów po dzisiaj prowadzonej tzw. gospodarce leśnej (przycinane gałęzie drzew, pnie po drzewach ścinanych piłą) po prostu zero.



Z lasu wyszliśmy dopiero po osiągnięciu grzbietu łączącego szczyt Klewa (1069 m) z Menczyłem (1085 m), ograniczającego od wschodu i południa dolinę niewielkiego Grabowieckiego Potoku. W górnej części doliny znajduje się niewielka wioska Grabowiec Skolski, której najwyżej położone domostwa dochodzą do samego grzbietu. Chociażby taka opuszczona już niestety bojkowska chyża.



Za chyżą po prawej szczyt Makówki (Makiwka – na jednych mapach 933 m, na innych 958 m), będący głównym celem naszej wycieczki. Ten ładny i regularny szczycik w środku to Pliszka (1019 m), na lewo od niej ukryty nieco w drzewach Jawornik (1028 m), zaś bardziej oddalony – w środkowej części fotografii – to Ostry (1026 m); nazwy szczytu znajdującego się na ostatnim planie raczej nie odważę się określić.

Dopiero w tym miejscu, czyli na grzbiecie, zorientowaliśmy się, że jakaś gospodarka leśna jednak w tej części Karpat jest prowadzona. Natknęliśmy się na punkt załadunkowy pni drzew. Nie wiadomo tylko, jak długo pnie te czekają na zwózkę w doliny. Te spotkane tutaj już się trochę naczekały! Wtórnie zaczął je już obrastać mech.



Schodząc z grzbietu między Klewą a Menczyłem kierowaliśmy się na cerkiew w Grabowcu Skolskim. A na ostatnim planie znana już nam Pliszka.



Pierwsze zamieszkałe zabudowania Grabowca Skolskiego... a przynajmniej na takie wyglądały.



Okazuje się, że w XX w. w tej zapomnianej i w dużej części opuszczonej wiosce jednak inwestowano. Ktoś drewniany dach gontowy wymienił na chamski eternit.



W Grabowcu Skolskim oficjalnie żyje jedynie 96 osób. Jest to chyba jednak zdecydowanie zawyżona liczba. My widzieliśmy tam trzy, może cztery osoby o średniej wieku zdecydowanie przekraczającej 70 lat. Wszyscy młodsi, jak mówił nam Sławik, po prostu stąd uciekli. Nieraz bardzo daleko.



Perełką tej zapomnianej przez świat i ludzi wioszczyny jest drewniana (choć mocno „oblachowana”) cerkiew św. Wasyla z 1892-1894 r., reprezentująca typowy styl cerkwi bojkowskiej, i stojąca obok niej nieco starsza dzwonnica z 1874 r.



A na zamkniętych na głucho drzwiach do cerkwi obowiązkowe ogólnokarpackie rozety, tak popularne w sztuce niemal wszystkich grup etnicznych żyjących w tych górach. A tak nawiasem mówiąc dokładnie taki sam motyw znany był też wczesnośredniowiecznym zachodnioeuropejskim Merowingom w VII w., mieszkańcom Państwa Wielkomorawskiego w IX w., współczesnym im Bułgarom oraz wielu innym średniowiecznym populacjom badanym przez europejskich archeologów i historyków sztuki. Proste formy, ale jednocześnie i ładne, mają więc bardzo długi żywot.



Na przecerkiewnym cmentarzu zwracają uwagę dwa cementowe popiersia. Małżeństwo (Maria i Wasyl Demjanowie, oboje urodzeni w 1901 r.) w wyraźnie tradycyjnym „etnograficznym” rzeźbiarskim ujęciu. Kilka lat zastanawiałem się, skąd w takiej zapadłej wsi takie „miastowe” nagrobki. No i po kilku latach się wyjaśniło. Odpowiedź znalazłem – a jakże – w ukraińskiej Wikipedii. Zmarli to rodzice najwybitniejszego mieszkańca Grabowca. Grigorij Wasiliowicz Demjan, ur. w 1929 r., to jeden z najbardziej znanych etnografów, folklorystów, literaturoznawców i historyków na Ukrainie Zachodniej, związany z placówkami naukowymi w Lwowie i Użhorodzie, a po odzyskaniu niepodległości przez Ukrainę niemal całkowicie pochłonięty opracowywaniem dziejów Ukrainy w 1 połowie XX w., przedstawianych chyba z trochę nazbyt apologizującym wobec niektórych postaci (m.in. S. Bandery) zadęciem.



Kolejny nagrobek. Chyba w tym miejscu bardziej autentyczny... Prawda?



Z Grabowca Skolskiego na szczyt Makówki to już tylko trwający trzy kwadranse spacerek. Po drodze jednak widać, w jak znakomitym strategicznie położeniu znajduje się ta niewysoka przecież górka. Z podejścia i polan podszczytowych roztacza się widok na niemal wszystkie okoliczne obniżenia i doliny...
... jak chociażby w kierunku zachodnim,



... północnym...



... i północno-wschodnim. Rozmieszczone na szczycie jednostki wojskowe mogły kontrolować ruchy wojsk zarówno w dolinie Oporu, lewobrzeżnego dopływu tej rzeki Hołowczanki i mniejszych dolinek potoków spływających do tej ostatniej. W każdej z tych dolin już przed I wojną światową wytyczone były drogi (w dolinie Oporu nawet linia kolejowa) i utwardzone gościńce.



A na szczycie Makówki niemal na każdym kroku ślady po działalności detekciarzy. Doły, dołki, rozwleczone umocnienia ziemne. Wygrzebane przez poszukiwaczy pierwszowojennych militariów karabinowe łuski, których tam jest naprawdę zatrzęsienie, leżały wszędzie, nawet tworząc takie oto „malownicze” kolekcje.



To, że byliśmy wkur......, to mało powiedziane. Na poniższej fotce Sławik (ten w czapce) i Marcin – doktorant z naszej wrocławskiej Alma Mater – jakoś się trzymają. Ale jakie bluzgi tam leciały, gdy wśród porzuconych przez detektorystów zabytków, znajdowaliśmy wtórnie już skorodowane (praktycznie więc nie do uratowania) różnego rodzaju sprzączki, guziki, metalowe aplikacje i wiele innych naprawdę ciekawych przedmiotów. Praktyką obowiązującą w działalności domorosłych poszukiwaczy skarbów i militariów jest zabieranie całych przedmiotów, jeśli zaś „fant” jest uszkodzony – nawet jeśli naukowo jest naprawdę cenny – to jest po prostu wywalany przez nich „gdzieś w las”, nawet nie zakopywany z powrotem do ziemi. Deszcze i dostęp powietrza załatwiają takie zalegające na powierzchni przedmioty dosłownie w kilka miesięcy. I tak jest niestety także i w naszym kraju.



Cmentarz wojenny założono na południowym zboczu Makówki jeszcze w czasie trwania I wojny światowej lub bezpośrednio po zakończeniu działań wojennych (niektóre dzisiejsze źródła ukraińskie podają, że w 1920 r. i z inicjatywy Ukraińskiej Organizacji Wojskowej – jest to mało prawdopodobne ze względu na długi, bo trwający aż pięć lat okres pomiędzy działaniami wojennymi na Makówce, a założeniem nekropolii; ponadto trzeba pamiętać, że UOW powstała dopiero w sierpniu 1920 r. w Pradze i trudno przypuszczać, aby jedną z pierwszych decyzji było zakładanie cmentarza w ogarniętej jeszcze działaniami wojennymi Polsce). O cmentarzu pisał nawet H. Gąsiorowski w swoim „Przewodniku po Beskidach Wschodnich” (t. I, Bieszczady), wydanym w 1935 r. (s. 181 – „Naprzeciw, w widłach rzecznych, wznosi się leśny wierch Makówka p.w. 933, z grobami wojennymi pod szczytem i mogiłą ruskich ochotników, walczących po str. Austrji”)
Po II wojnie światowej o cmentarzu „zapomniano”. W realiach byłego ZSRR nie może to dziwić, gdyż ukraińscy ochotnicy walczyli z wojskami rosyjskimi. I fakt, że to były wojska Rosji carskiej nie miał tu nic do rzeczy... Strzelali do Rosjan. Cmentarz poległych na Makówce ukraińskich ochotników odbudowano dopiero w niepodległej Ukrainie w latach 1998-1999. Jest to interesujące architektonicznie założenie (myślę tu o tzw. architekturze krajobrazu) z centralnym ołtarzem (w centralnej jego części przedstawiona Matka Boska, na lewo od niej święty Jerzy, na prawo święty Michał) oraz 50 grobami poległych. Projektant nie silił się na stworzenie wiernej rekonstrukcji dawnej nekropolii, czyli stworzenia jakiegoś „pseudokriegsfriedhofu” a’la 1. ćwierć XX w., lecz zaproponował rzecz nawiązującą do nowoczesnej ukraińskiej sztuki sakralnej końca poprzedniego stulecia. W podobnym stylu powstawały w wielu miejscowościach Ukrainy świątynie i inne obiekty sakralne, wznoszone w miejscach dawnych zburzonych i spalonych po II wojnie światowej cerkwi. Patrząc na to z perspektywy ukraińskiej taka właśnie forma cmentarza na Makówce jest chyba najodpowiedniejsza.



Zacięte walki w obronie Makówki trwały od 29 kwietnia do 4 maja 1915 r. Żołnierze sformowanego w 1914 r. w Stryju Legionu Ukraińskich Strzelców Siczowych w składzie siedmiu sotni 1. i 2. kurenia, jednostek taktycznych wchodzących w skład austro-węgierskiej 55 Dywizji Piechoty dowodzonej przez generała I. von Fleischmanna, stanęły naprzeciw znacznie liczniejszym wojskom rosyjskim dowodzonym przez gen. Alftana. Z walk zwycięsko wyszła strona ukraińska, co natychmiast szeroko zostało wykorzystane propagandowo jako „pierwsze zwycięstwo odrodzonego wojska ukraińskiego”. Stąd też taki pietyzm Ukraińców w odrestaurowaniu cmentarza na Makówce.



Chyba te trzy sąsiadujące ze sobą groby, mimo, że w swej formie takie same, jak 47 pozostałych, najbardziej zapadają w pamięci. Trzej bracia, urodzeni rok po roku – Michajło Mickaniuk – 23 lata, Nikola Mickaniuk – 21 lat, Dmytro Mickaniuk – 22 lata.



Z Makówki podążaliśmy grzbietem w kierunku południowym mając po swojej prawej zachodniej stronie dolinę potoku Pszaniecki, nad którym rozłożyła się wieś Pszaniec. Widoczna we wsi ładna cerkiewka z wolnostojącą dzwonnicą nie jest zaznaczona ani na przedwojennej WIG-owskiej setce, ani na nowej mapie „Bieszczady Wschodnie”. Za wsią zbocza Pliszki (1019 m) – po lewej, masyw Ostrego (1026 m) – w środku i ciąg wzniesień z najwyższą Obnohą (1063 m) – po prawej. A na ostatnim planie północna część Beskidów Skolskich.



Najwyższym punktem naszej wycieczki była kulminacja Menczyła (1085 m), spod którego wierzchołka w kierunku wschodnim rozpościerał się ładny widok na Sławsko – przedwojenne „bieszczadzkie Zakopane”, za którym majaczyły szczyty zachodniej części Gorganów.



Najbardziej znana narciarska góra Bieszczadów – Trościan (1232 m). Poprzecinana nartostradami i licznymi wyciągami. Zdecydowaliśmy się – mimo, że był maj – nie wchodzić...



Do Sławska z Menczyła schodziliśmy ładną połoninką Stodoliszcze. W jej górnej części napotkaliśmy taką oto bacówkę-samoróbkę (a może szałas), która swoją konstrukcją zadziwiła nawet tych naszych studentów, którzy łyknęli też trochę wiedzy etnograficznej. Od strony typologicznej naprawdę nie wiadomo co, przypominające tzw. konstrukcję międzysłupową, ale stosowaną na Słowiańszczyźnie rzadko i to około tysiąca lat temu.



Na swym środkowym odcinku połoninka Stodoliszcze kulminuje kotą 828 m. Ładnie tam było, dużo ziół i kwiatków, ale fotki jakoś nie wyszły – a może raczej skany robionych roślinom przeźroczy.



Do Sławska zeszliśmy już stosunkowo późno, jednak nie tak późno jak sugerowałaby to poniższa „podwieczorna” fotografia. Wzniesioną w 1901 r. cerkiew Zaśnięcia Matki Bożej sfotografowałem tak trochę z obowiązku (bo to chyba jedyny zabytek tej niespełna 4-tysięcznej miejscowości) – kilka chwil po wyjściu z miejscowej knajpki, w której spędziliśmy kilka godzin...



... a powód wejścia do tej knajpki był dla mnie dość istotny. Ten właśnie dzień był moim jubileuszowym oficjalnym tysięcznym dniem spędzonym na górskich szlakach (statystykę prowadzę od przedostatniej klasy liceum, gdy „zmuszony zostałem” przed olimpiadą krajoznawczą na założenie i prowadzenie książeczki GOT; to co w moim poznawaniu gór było wcześniej – a trochę tego było – oddzieliłem przysłowiową „grubą kreską”; zostało w pamięci, nielicznych czarno-białych fotografiach, ale nie w notatkach i opisach wycieczek). Stąd też przybytek, którego nazwy już nie pomnę, opróżniliśmy z całych zapasów szampana. Na mocniejsze trunki tam już się nie decydowaliśmy, ponieważ w bazie turystycznej „Trombita” w Różance Niżnej czekało już na nas wieczorno-nocne ognisko z wszelkimi jego możliwymi atrakcjami...



... a rano trzeba było z tym naprawdę uroczym miejscem się pożegnać [niektórzy z żalem, bo miejsce kultowe, inni z radością... bo za bardzo kultowe]. Jak w bazie jest teraz? Nie wiem. Mam nadzieję, że jeszcze funkcjonuje?


kolejna ciekawa relacja

choć jeśli chodzi o cmentarze z Wielkiej Wojny to zdecydowanie wolę te bliższe stanu oryginalnego


choć jeśli chodzi o cmentarze z Wielkiej Wojny to zdecydowanie wolę te bliższe stanu oryginalnego

nie od dziś wiadomo, że Rosjanie mają własne spojrzenie na fakty historyczne - zresztą jak chyba każda narodowość


Tegoroczny, listopadowy świąteczny weekend spędziłem w Gorganach. Byłem, wraz z moją młodszą latoroślą Lucyną, uczestnikiem wycieczki organizowanej przez rzeszowski PTTK, której motywem przewodnim było zwiedzanie położonych w rejonie Nadwórnej i Rafajłowej miejsc związanych z walkami Legionów Polskich dowodzonych przez kapitana, nieco później podpułkownika (a w końcu I w.św. generała) Józefa Hallera.

Szczegółowej historii działań wojennych na tym odcinku frontu, prowadzonych w dwóch pierwszych latach (1914-1915) I wojny światowej, przedstawiać nie będę. W znakomitym przewodniku "Gorgany" Dariusza Dyląga (wyd. Rewasz, Pruszków 2008), znajdziecie wiele informacji na ten temat (zwłaszcza w podrozdziałach "Z Żelazną Brygadą Legionów Polskich" (s. 41-44) i "Szlakiem Legionów Polskich" (s. 108-118), ale nie tylko w tych miejscach). Jest też wiele innych opracowań dotyczących tego tematu, głównie artykułów (sporo na łamach Almanachu Karpackiego "Płaj"), do których co bardziej zainteresowani z pewnością dotrą.

Bazą wycieczki była Rafajłowa (oficjalna dzisiejsza nazwa wsi to Bystrycia). Miejsce noclegów nie zostało wybrane przypadkowo. To właśnie w Rafajłowej, dużej wsi położonej nad Bystrzycą Nadwórniańską, stacjonowały od 21 października 1914 r. praktycznie do ostatnich dni trwania walk w Karpatach, wojska dowodzone przez Hallera (m. in. 3 pułk piechoty Legionów). Do historiografii polskiej ten niewielki fragment Karpat wszedł pod nazwą "Rzeczpospolita Rafajłowska". Z pewnością legendę Rafajłowej i żołnierzy II Żelaznej Brygady Legionów (jednostki taktycznej formalnie powołanej dopiero 15 kwietnia 1915 r., ale uformowanej na bazie kadry oficerskiej i szeregowców Legionów Polskich walczących w Karpatach Wschodnich od września 1914 r.) ugruntował heroiczny nocny bój z wojskami rosyjskimi z 23 na 24 stycznia 1915 r. ...

... ale obiecałem nie bawić się w historyka - miało być krótko i lakonicznie

Wracam zatem do tegorocznej wycieczki

Zwiedziliśmy:

I. Przełęcz Legionów (1130 m n.p.m.), choć oficjalna "geograficzna" nazwa to Rogodze Wielkie, na której znajduje się znany chyba wszystkim miłośnikom Karpat żelazny Krzyż Legionów, tkwiący w kamienno-ziemnym kopcu. Na wschodniej stronie kopca osadzono trzy kamienne tablice z wyrytymi na nich inskrypcjami w języku polskim. Wzrusza szczególnie ta, na której widnieje taki czterowiersz:

MŁODZIEŻY POLSKA, PATRZ NA TEN KRZYŻ!
LEGJONY POLSKIE DŹWIGNĘŁY GO W ZWYŻ,
PRZECHODZĄC GÓRY, LASY I WAŁY,
DO CIEBIE POLSKO I DLA TWEJ CHWAŁY!

(dwa "ortografy" w tym wierszu to tylko z dzisiejszej perspektywy, tak się w latach międzywojennych pisało!)

Tablica ta, wmontowana w kopiec w 1931 r. (wcześniej znajdowała się w tym miejscu drewniana tablica z nieco inaczej brzmiącym czterowierszem; więcej m.in. w przewodniku "Gorgany" D. Dyląga), przetrwała II wojnę światową i lata przynależenia tej części Karpat do Związku Radzieckiego.

Chyba pierwszymi polskimi turystami, którzy po II wojnie światowej dotarli na Przełęcz Legionów i zobaczyli stojący tam krzyż (i na dodatek z bukietem kwiatów u jego podstawy!!!!) byli uczestnicy przejścia Łuku Karpat w lecie 1980 r., "dowodzeni" przez Andrzeja Wielochę z warszawskiego SKPB. Sam pamiętam, jak czytając jego relację z tego przejścia przy zdaniu o "łzach napływających do oczu", sam się wzruszyłem. Było to chyba - ta moja lektura sprawozdania Andrzeja - w 1983 r. I nie wierzyłem wtedy, że kiedyś sam zobaczę gorgański Krzyż Legionów.

A teraz go widzę... i na dodatek jest ze mną moja Lusia, która ma dzisiaj dokładnie tyle lat, ile ja wtedy...

II. Cmentarz Legionistów w Rafajłowej, wzniesiony w 1920 r. z inicjatywy inteligencji powiatu nadwórniańskiego. Pochowanych jest tu 40 legionistów poległych jesienią i zimą 1914-1915 r. Tylko kilku z nich znanych jest z imienia i nazwiska.

III. Grób Legionistów na cmentarzu w Zielonej na Bystrzycą Nadwórniańską. Mogiła kryje zwłoki legionistów poległych prawdopodobnie w grudniu 1914 r. (ewentualnie w lutym 1915 r.)

IV. Grób Legionistów na cmentarzu w Pasiecznej nad Bystrzycą Nadwórniańską. Pochowani żołnierze to najpewniej ofiary bitwy z 24 października 1914 r. lub krwawych walk o tę miejscowość toczonych 12 lutego 1915 r. (uwaga: w przewodniku D. Dyląga nie ma informacji o tym pomniku; to chyba przeoczenie Autora, ponieważ w świetnie Mu znanym przewodniku "Gorgany" Henryka Gąsiorowskiego z 1935 r. znajdują się takie zdania: "Na miejscowym cmentarzu wspólny grób legjonistów. Dnia 24. X. 1914 r. stoczyły tu schodzące z Karpat wojska legjonowe zwycięska bitwę z Rosjanami, wypierając ich poza Nadwórnę (grupa Hallera).").

... na cmentarzu w Pasiecznej ostało się dość dużo polskich "cywilnych" nagrobków z XIX i 1 poł. XX w.

Przeważają proste w formie nagrobki z żeliwnymi tabliczkami:

Ale jest w Pasiecznej również grób bardzo ważny dla Ukraińców. Kryjący szczątki Zofii Halieczko (1891-1918), uważanej za pierwszą ukraińską kobietę-oficera. Walczyła w czasie I wojny światowej w szeregach Ukraińskich Strzelców Siczowych, ponoć także na górze Makówka (a zatem związana jest bezpośrednio z głównym motywem niniejszego wątku). Urodziła się w naszym Nowym Sączu, jako powód śmierci podaje się utonięcie w Bystrzycy Nadwórniańskiej; istnieje też wersja o śmierci samobójczej Z. Halieczko.

V. Zbiorowa mogiła Legionistów w Mołotkowie koło Nadwórnej, wsi leżącej w dolinie Wielkiego Łukawca. Leży w niej aż 200 polskich żołnierzy poległych w bitwie stoczonej 29 października 1914 r. z przeważającymi wojskami rosyjskimi uderzającymi ze Stanisławowa w stronę Karpat.

To określenie "Wdzięczni potomkowie" wzięło się stąd, że tablica na pomniku jest nowa, ufundowana przed kilkunastoma laty przez Polaków z Nadwórnej. Wcześniej tak tablica, jak i obelisk znajdowały się w kompletnej ruinie.

I o patriotycznych uniesieniach byłoby na tyle...

Ale ten krótki gorgański wypad to także wycieczki górskie. Była i wędrówka z Maniawy do Zielonej przez najwyższy w Gorganach (17 m) Wodospad Maniawski...

... i wysoki na 1284 m n.p.m. grzbiet Czortki (z widokiem na najwyższą w Gorganach Sywulę-1836 m, a także Wysoką-1803 m i Ihrowiec-1804 m; na poniższej fotce Sywuli już nie widać, dwa pozostałe gorgańskie "olbrzymy" zamykają horyzont),

... z którego i w kierunku wschodnim rozciąga się wspaniały widok

Była też wycieczka od Przełęczy Legionów wzdłuż dawnej czechosłowacko-polskiej granicy na Taupiszyrkę (1464 m n.p.m.; 1499 m n.p.m.), na grzbiet której wchodziliśmy we mgle i mżawce...

(widoczne tu "żelastwo" to fragment pocisku radzieckiej katiuszy z II wojny światowej)

... natomiast przy zejściu mieliśmy już świetne widoki na Płoskę (1353 m n.p.m.), Bratkowską i grupę Doboszanki

I co w tym dniu, obok pomnika na Przełeczy Legionów, najważniejsze - przejście przez "żywy skansen", czyli górną część Rafajłowej

Tylko szkoda, że los niektórych budynków jest już przesądzony

Podczas wyjazdu nie mogło też zabraknąć tradycyjnej "turystyki sklepowej", przejawiającej się w kontemplowaniu wnętrz wiejskich sklepików...

... i nasiadówek w ich wnętrzach lub w usytuowanych przy nich ogródkach

A to wszystko w naprawdę uroczej Rafajłowej - zwłaszcza tuż przed zmierzchem

Pozdrawiam - już z Sudetów

Krzysiek
Fajne widoki.
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • nasza-bajka.htw.pl
  • Copyright (c) 2009 Impreza plenerowa w Kiełpinie 22 kwietnia 2007 | Powered by Wordpress. Fresh News Theme by WooThemes - Premium Wordpress Themes.