ďťż

Jak nie dotarłem na Zlot czyli Beskid Żywiecki 20

Impreza plenerowa w Kiełpinie 22 kwietnia 2007

W terminie 21-22.04.2012r. miał się odbyć kolejny Zlot Beskidoczubów - sympatyków górskich wojaży, członków forum e-beskidy.com oraz zaprzyjaźnionych osób. Początkowo nie brałem pod uwagę swego uczestnictwa w tym doniosłym wydarzeniu (może to i dlatego Licho zwęszyło podatny grunt do swych przyszłych manewrów), lecz z czasem się przełamałem, dogadałem z paroma osobami, po raz kolejny strąciłem kurz z kapelusza, spakowałem dogorywający plecaka i ruszyłem do ... pracy ...

20.04.2012r.
Praca. Jak zwykle zupełny brak koncentracji, jakieś smsy od Pudla, że Licho kręci się po dworcach (potwierdzam, sprzedało mi niewłaściwy bilet) i dzwoniące co jakiś czas telefony interesantów - jak gdyby nie mogli tego dnia iść do wszystkich diabłów pozostawiając mnie w błogim rozmarzeniu zbliżającego się wypadu.
O 15 następuje tradycyjne przeobrażenie z pana Andrzeja w ecowarriora. Urzędowe wdzianko, zły humor i okulary odstawiam do szafki zastępując je sfatygowanymi spodniami, t-shirtem Bieszczad i pogodnym uśmiechem.
W Katowicach spotykam się z Grzesiem, pijamy po piwku, po czym kotwiczymy się w przedziale "bydlęcym" pociągu zmierzającego do Zwardonia. Pośród tytoniowego dymu, pieniącego się piwka i gwaru robotników wracających do swych domów, prowadzimy zażarte dyskusje nt prawdopodobieństwa powołań poszczególnych zawodników do kadry Biało - Czerwonych, akrobacji na łyżwach czy też planowanych wypraw na Podlasie i Ukrainę.
Nie wiedzieć kiedy a docieramy do Rajczy, gdzie oczekują nas uśmiechnięty mordy Turystykona i Pudelka. W miejscowej knajpie pijemy po piwku i kieliszeczku, by po niedługim czasie, pod przewodnictwem Radka, udać się na pobliższe wzniesienie. Tam też, obok zgliszczy bacówki w której bywają ponoć odprawiane satanistyczne rytuały, rozbijamy namiot. Niebawem płonie ognisko, skwarzą się zapiekaneczki a górami i dolinami niesie się radosny śpiew młodzieży świętującej kolejną „18” Pudelka

21.04.2012r. czyli „to nie tak miało być”...
Poranek wita nas rewelacyjną pogodą. Wstajemy wcześnie. Niespiesznie pijemy piwko, rozlatujemy się z aparatami po łące, robiąc co rusz to dziwniejsze zdjęcia, po czym spokojnie spożywamy śniadanie i schodzimy do Rajczy. Zakładamy podjazd do Ujsoł i przekąszenie czegoś ciepłego w „Gawrze pod Muńcołem”. Wchodząc do knajpki wita mnie szeroko uśmiechnięta twarz Krzysia stojącego za ladą i spokojnie popijającego piwko Łukasza. Krzychu oznajmia, że przemknął mu za szybą jakby znajomy kapelusz i mimochodem wrócił wspomnieniami do zeszłorocznego listopada, gdy po raz pierwszy tutaj zajrzałem. Od razu skojarzył go z mą osobą, a wszelkie wątpliwości rozwiał zdecydowany krok autora relacji przekraczającego próg baru

Nie mija parę chwila a wokół naszego stolika gromadzi się grupa górali wracająca z tartaku. Przy złocistym napoju i krążącej śliwowicy spożywamy strawę radośnie integrujemy się z miejscowymi. Słuchamy wywodów nt miejscowych imprez, zawodów w cięciu drewna, ciężkiej pracy w lesie i na tartaku.

Czas mija nieubłaganie, z ciężkim sercem zbieramy się do wyjścia, górale zapraszają na zbliżającą się regionalną imprezę a Krzychu prosi na zaplecze. Oznajmia, że już w listopadzie, wraz z małżonką, bardzo mnie polubili, że miło było znów pogadać, pośmiać się i, że zawsze jestem mile widziany. Po chwili wręcza mi solidne słoiki zagotowanej fasolki po bretońsku i gołąbków. Nie wiem co powiedzieć, wzbraniam się przed przyjęciem, lecz w końcu wszystko niknie w otchłani plecaka. Żegnamy się a w duchu sobie myślę:
- ale mnie zaskoczył, następnym razem ja coś przywiozę, również zaskoczę czymś miłym i niespodziewanym...
Podjeżdżamy do Złatnej. Patrzę na mapę i zastanawiam się ile nam zejdzie dojście do Słowianki. Z zadumy wyrywa mnie błogi, uspakajający, niczym nie przejmujący się głos Grzesia:
- A może po piwku przed spożywczakiem? Przed chwilą go widziałem. Rzecz jasna dobrych pomysłów nigdy za wiele! Na zapleczu sklepu niespieszczanie popijamy napój bogów, co rusz odganiając przebiegające kury. Każdemu z nas wyrywa się z ust legendarna fraza z CK Dezerterów: „to jest kura!”
Piwko skończone, czas w drogę. Następuje rozdzielenie z Pudelkiem i obiecując sobie ponowne spotkanie na Słowiance każdy rusza w inną stroną. Pudel kieruje się ku celowi przez Halę Boraczą a Grześ i ja – żeby nie było tak prosto – niebieskim szlakiem ruszamy ku Hali Lipowskiej i Rysiance. Pech chce, że już na samym początku przegapiamy odbicie w prawo. Momentalnie przypominają mi się wczorajsze słowa Radka:
- uważajcie, tam chodzi mało ludzi a odbicie jest słabo widoczne.
Myślę sobie - cholera, chłopak miał rację!
Nie pozostaje nic innego aniżeli skok w bok przez dopływ Ujsółki i wyszukanie właściwej ścieżki. Tak też czynimy, no prawie. Skok w bok, w moim przypadku, kończy się skokiem całym obwodem buta, z obciążonym plecakiem, do strumyka. Nie miałem siły krzyczeć, wyrażać swego protestu. Z niemym wyrazem niedowierzania na twarzy spoglądałem na wpływającą do mych butów lodowatą wodę. Wpływała, wpływało, by po chwili już tylko spokojnie wypływać. Co za niefart. Gorzej być nie może - myślę sobie. Błąd! Może. Po przekroczeniu potoku, wzdłuż stromej skarpy, staramy się dojść właściwej ścieżki prowadzącej ku Lipowskiej. Ni stąd, ni zowąd zaczyna lać jak z cebra! Nagły atak ulewy generuje paniczne przegrzebywanie plecak w poszukiwaniu pałatki. Pocąc się co niemiara dochodzimy do niebieskiego szlaku. Przestaje padać. Siadamy na plecach, otwieramy po piwku i wyjmuje zaaplikowane przez Krzyśka gołąbki. Humory się poprawiają, świat wydaje się jakiś lepszy. Skręcamy tytoń, chwilę gwarzymy, po czym niespiesznie ruszamy przed siebie. W okolicach Bacmańskiej Góry zauważamy zmierzającą ku nam grupę turystów. Ku radości kolektywu okazuje się, że w jej skład wchodzi Wiolcia, Robert – Doczepka, kotOla i dakOta. Chwila spontanicznego rechotu, szybkiej wymiany znań, łyczku winka i, podobnie jak z Pudlem, obiecujemy sobie spotkanie na Słowiance. Odchodząc słyszę niosące się za plecami ostrzeżenie Roberta:
- Tam na górze jest śnieg.
- A niech sobie jest - myślę sobie - już setki kilometrów zrobiłem w śniegu.
Tego odcinka miałem jednak nie pokonać...
Prężnym krokiem przemierzamy jeszcze może z pół godziny, by zatrzymać się pośród uroczej buczyny mieniącej się dywanem śnieżnobiałych zawilców. Zrzucamy plecaki i hasamy z aparatami niczym młode łanie na wiosennym wybiegu. Komentuję wszystko przedwczesną sentencją:
- Grześ, lepszego szlaku nie mogliśmy sobie wybrać.
- Cóż powiedzieć, w tej sytuacji należy jedynie przyznać rację - ochoczo dodaje kamrat wspólnej wędrówki.
Nie mija 5 minut a zaczyna się śnieg. Gromadzi się go coraz więcej. Sam nie mogę uwierzyć w to co piszę, ale po godzinie wędrówki po tym białym, zapadającym się, słabo przetartym, gównie, opadamy z sił. Coraz częściej robimy przerwy, serca walą niemiłosiernie, a każda kolejna minuta wydłuża się w nieskończoność. Przechodzi ochota na wspólną imprezę, zimne piwo, a wspomnienie mego podziwu do zaplanowanej trasy powoduje jedynie niekontrolowane skurcze twarzy.
W schronisku na Hali Lipowskiej podejmujemy decyzję, że na Zlot nie dotrzemy. Chwilę odpoczniemy i przejdziemy się ku Rysiance, w której meldujemy się wraz z nadchodzącym zmrokiem.

Z ciężkim sercem zamawiamy herbatę i kawę, po czym udajemy się na spoczynek. Droga na 2 piętro była mą indywidualną kalwarią, złapałem podłamkę, że nie osiągnąłem celu, ale zadawałem sobie sprawę, że dalszy marsz byłby nierozważny, no i nie sprawiałby mi frajdy, a wszak nie po to wyjechałem w góry...

22.04.2012r.
Pobudka młodych bogów.
Dawno się tak nie wyspałem. Wstajemy ok. 08. Śniadanie, herbata, piwko i lądujemy na przedschroniskowej hali.

Poszukujemy pierwszych krokusów, podziwiamy szczyty Małej Fatry, Wielkiego Chocza i Tatr, po czym wraz z poznanymi wczorajszego wieczoru dziewczętami - Iwoną i Nelą - podążamy ku Hali Pawlusiej.

Dziewczyny zmierzają ku Romance a my odbijamy do Skałki, skąd autostopem docieramy do Węgierskiej Górki.
https://picasaweb.google.com/109840515031750955424/BeskidZywiecki2022042012


Niezmiernie wspaniala ta knajpa w Ujsołach- musze ja kiedys odwiedzic! Widac ze i obsluga niezwykle sympatyczna i ciekawe lokalne osobistosci mozna tam spotkac!

Szkoda ze nie udalo sie wtedy spotkac na zlocie.. Ale napewno lepiej zrezygnowac niz narazic sie na niebezpieczenstwo czy chociaz brak przyjemnosci z trasy. Jakbyscie nawet dotarli na zlot a potem padli na pysk- to tez zaden plus by nie byl.. Jedno jest pewne ze takie sytuacje utwierdzaja mnie w przekonaniu ze nie warto robic rzeczy na styk i czasem lepiej zaplanowac krotsza trase by nie musiec sie spinac przy pogorszeniu warunkow i na spokojnie moc posiedziec przy ognisku czy pogadac z ludzmi

https://picasaweb.google.com/109840515031750955424/BeskidZywiecki2022042012#5771797307200986210

pewnie by mnie zaraz z tej knajpy wyrzucili gdys bym probowala przywdziac jakis mundur ze sciany!

okazuje się, że w jej skład wchodzi Wiolcia, Robert – Doczepka, kotOla i dakOta.

Niezmiernie wspaniala ta knajpa w Ujsołach- musze ja kiedys odwiedzic! Widac ze i obsluga niezwykle sympatyczna i ciekawe lokalne osobistosci mozna tam spotkac!


https://picasaweb.google.com/109840515031750955424/BeskidZywiecki2022042012#5771795084879741666

Czy ta knajpka w Katowicach, to nie jest przypadkiem KULTOWA?
Zgadza się
Super klimatyczny lokal, mój kolega tam pracuje
jak dla mnie Kultowa jest za droga - początkowo była przystępna cenowo, a potem, po przyciągnięciu klienteli, nagle podnieśli ceny. Po takim postępowaniu nawet "klimat" nie jest w stanie mnie w takim lokalu zatrzymać...
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • nasza-bajka.htw.pl
  • Copyright (c) 2009 Impreza plenerowa w Kiełpinie 22 kwietnia 2007 | Powered by Wordpress. Fresh News Theme by WooThemes - Premium Wordpress Themes.