Na beskidzkim trójstyku
Impreza plenerowa w KieĹpinie 22 kwietnia 2007
Rok temu byłem na trójstyku szumawskim, teraz przyszła kolej na bardzo popularny, zwłaszcza w pewnych kręgach, trójstyk zachodniobeskidzki.Miałem pewny niepokój, ponieważ wyruszałem w Beskidy w piątek 13-go, który w dodatku był podobno 13-tym piątkiem w tym roku, więc licho musiało być szczególnie pobudzone. W sumie już w Katowicach dało o siebie znać, ściągając opady...
do Wisły jadę, niestety, pociągiem Kolei Śląskich. Niestety, ponieważ nie jestem entuzjastą tej marki, może dlatego, że z ich usług często korzystam, a na myśl o przejęciu przez nią pełnego transportu w województwie dostaję dreszczy. Można dużo narzekać, powiem tylko, że do Głębiec dojechałem zamarznięty i z przepełnionym pęcherzem...
W Głębcach zdaję sobie sprawę, że od mojej ostatniej wizyty w Beskidzie Śląskim minęły prawdopodobnie 4 lata - nie, żebym tęsknił, wręcz przeciwnie, jednak patrząc na okolicę, gdzie się zaczynało górskie przygody, to łezka się w oku kręci. Zwłaszcza widząc niszczejący dworzec, syf dookoła i ogólny burdel - nawet szlakowskazy zniknęły.
Deszcz dalej pada, a ja spokojnie ruszam w kierunku Kubalonki. Po drodze spotykam jedyną tego dnia turystkę i po 3 kwadransach docieram do przełęczy. Pusto tutaj, żadnych lanserów ani wycieczek - wszyscy zostali na ustrońskim i wiślańskim deptaku Zwiad po lokalach kończę w pierwszym, u Franza Josepha, gdzie skutecznie zatrzymuje mnie Brackie za 4 zł Placki z gulaszem też całkiem niezłe.
Siedzę nad drugą szklanką w nadziei na poprawę pogody, ale leje coraz bardziej, więc i tak trzeba iść i moknąć. Stonkostrada w kierunku Stożka puściutka, tylko w okolicach skrzyżowania z niebieskim szlakiem spotykam jednego tubylca
Do schroniska dochodzę zmoknięty o 19.30 - nie ukrywam, że przekraczam próg z pewną obawą, bo obiekt ten kojarzy się ze wszystkim, tylko nie z górską atmosferą. W środku pusto - oprócz mnie 5 osób (potem okazało się, że jeszcze 6 forumowicz GS gdzieś tam spał ): dwóch kolarzy, parka uzależniona od komórek i internetu i starszy pan, chodzący z namiotem, który jednak w taką pogodę wybrał nocleg pod dachem. Ceny oczywiście wysoko wysokie. Na szczęście pani w bufecie jest bardzo miła, więc nie jest źle.
Ekipa w pokoju szybko się kładzie, ja siedzę jeszcze sobie z lekturą na korytarzu w nadziei, że sobota przyniesie poprawę pogody.
Rano, faktycznie, pogoda o niebo lepsza
schodzę do jadalni na jajecznicę, w dodatku pani z obsługi znalazła moją gumkę do włosów, więc jestem potrójnie zadowolony
Przed 9 ruszam w drogę, niebieskim szlakiem na czeską stronę. Zejście do przełęczy Groníček jest ostre, więc z tym większym zdumieniem mijam idącego w górę rowerzystę. Potem zmiana szlaku na czerwony i docieram na polanę nad osadą Bahenec, z której rozpościera się szeroka panorama - od Beskidu Śląsko-Morawskiego, przez Jaworniki, Międzygórze Jabłonkowskie, Worek Raczański i wreszcie polski Beskid Śląski.
na Bahencu jest, jak sama nazwa wskazuje, chata Bahenec, a raczej górski hotel. Nie zachęca do odwiedzin, ale przyczepiła się do niego drewniana koliba, więc zaglądam tam i zostaję, skuszony Budweiserem w prawidłowym kuflu
po wyjściu mijam się ze Shrekiem i Fioną, po czym szlak, niestety, biegnie asfaltem. Od tego momentu staję się to praktycznie normą .
Potem nareszcie odcinek w lesie, gdzie straszę dzieci zbierające jagody (to kara za hałasowanie ), ładny widok na okolicę z nad Bukovca i wreszcie przekraczając Olzę wchodzę do samej miejscowości, najbardziej na zachód położonej w Republice Czeskiej.
Miałem się tu nie zatrzymywać, ale jestem słabym człowiekiem i znowu uległem pokusie - tym razem spelunce o wdzięcznej nazwie "U Turka". Leży ona przy cyklotrasie firmowanej przez Radegast (najwyraźniej tam piwo plus rower nie kojarzy się tylko z podbijaniem statystyki mandatowej przez policję), więc leją tam takie piwko. Knajpa w większości jest odwiedzana przez miejscowych Polaków/Ślązaków.
Uzupełniwszy płyny przedzieram się przez wieś i otumaniony tłumem gości weselnych porzucam wstępny plan dojścia na Girovą i odbijam w bok, na przełaj, na górujące nad wsią wzgórze Kempa. Nazwa co prawda niezbyt fajna, ale widoki z niej już całkiem ładne.
Na wzgórzu miały być tzw. szwedzkie szańce z XVII lub XVIII wieku, ale nie umiem ich znaleźć. Na wyczucie złażę z drugiej strony, nie bardzo wiedząc, gdzie dokładnie jestem i, ku mojemu zaskoczeniu, ląduję przy dawnym przejściu granicznym. Szybko opuszczam grupki zakupowiczów i wchodzę na zielony szlak, prowadzący, a jakże, asfaltem. Rozumiem, że cywilizacja jest już prawie wszędzie, ale czy nie można tak poprowadzić szlaków, żeby szły też innym podłożem?
Przy rezerwacie Bukovec jest ścieżka dydaktyczna, prowadząca do najbardziej wysuniętego na zachód punktu kraju - grzechem by było tam nie zajrzeć. Po kilkuset metrach jestem już w tym miejscu, nad granicą, którą tworzy w tym miejscu potok Oleąka.
Idąc dalej zielonym szlakiem docieram do rozdroża "Na dilku", gdzie odpoczywam chwilę w dziwnej wiacie. Potem szlak żółty znowu nieoczekiwanie wyprowadza mnie na granicę, do kolejnego dawnego przejścia, tym razem turystycznego. Dogania mnie tam jakaś turystka, ale kiedy mówię jej "ahoj", to prawie ucieka A przecież myłem się rano bardzo dokładnie...
Kawałek dalej już Hrčava ze swoją pokręconą granicą i historią oraz drewnianym, zamkniętym na głucho kościółkiem. Tutaj też szał weselny, więc poszukiwania jakiegoś lokalu zaczynam bez nadziei, ale na tyłach sklepu znajduje się kolejna knajpa na trasie Radegasta, gdzie dodatkowo konsumuję pierwszy obiad w postaci gulaszu
Został jeszcze główny punkt dnia, czyli trójstyk. Przebieram szybko nogami, bo mocno się chmurzy, ale na trojmezi docieram jeszcze suchutki.
Kilka fotek, chwila odpoczynku i wracam się do rozdroża (niepotrzebnie, bo mogłem iść przez las) do słowackiego szlaku. Od razu inne klimaty - żaden asfalt, normalna ścieżka, po chwili zmieniająca się w rozkopaną, wielokrotnie przecinającą strumyk.
Do Čiernego docieram w ulewnym deszczu, jeszcze bardziej moknę czekając na autobus, którym dojeżdżam do Serafinova. Tam zachodzę do znajomej już mi knajpy, pierwszej od strony polskiej granicy, gdzie leją kapitalnego Urpinera, a na drugie danie zjadam sobie zupę cebulową, którą trudniej zrobić z granulatu niż czosnkową
Początkowo planowałem wejść na Skalankę przez pola, ale nie uśmiecha mi się szybko przemoczyć butów, więc kontaktuję się z Turystykonem, abyśmy poszli do chatki razem. Przechodzę do Zwardonia, tam dobiera mnie Radek, parkujemy nad wsią i we dwójkę włazimy na Skalankę.
W środku pusto - jedno małżeństwo, Pigan i jego czujny pies. Byłem ciekaw, jak sobie radzi Skalanka po oficjalnym przejęciu przez Grzmoty i widzę, że radzi sobie nieźle - jednak co na swoim to na swoim. Jak dobrze, że nie doszło do uśmiercenia tego obiektu przez Polibudę.
Wieczorem rozmowy o wszystkim, zagryzane ciastem zwędz... przyniesionym przez Turystykona oraz korbacikami, a także poważna lektura.
Rano Radek wymyka się tak sprytnie, że nawet pies nic nie usłyszał , natomiast ja około południa zbieram się na pociąg.
Właściwie, poza samych plusów, wyprawa miała tylko dwa minusy: pogoda w piątek i sobotę po południu mogłaby być lepsza oraz ten asfaaaalt.....
Galeria:
https://picasaweb.google.com/PudelekIV/NaBeskidzkimTrojstyku
Potem nareszcie odcinek w lesie, gdzie straszę dzieci zbierające jagody (to kara za hałasowanie)
Kod: [linki]
czy ładną? standardowa pieczątka cyklotras Radegasta, tylko nazwa się zmienia. Praktycznie identyczna jak ta:
https://picasaweb.google.com/PudelekIII/PieczatkiPieczateczki#5627363050748064322
dmirstek - gdyby jeszcze nie ten asfalt to byłoby idealnie
Mam ładniej odbitą, może dlatego bardziej mi sie podoba
Co do kolei to sporo zależy czym się wcześniej jedzie.
W zeszłym tygodniu jechałem najpierw Przewozami Regionalnymi, gdzie ciężko było usłyszeć muzykę w słuchawkach a w nos wdzierał się charakterystyczny zapach. Później przesiadłem się do Kolei Śląskich- czysto, cicho, klimatyzacja. Nawet książki znalazłem ogólnodostępne .
Różnica jak między rozklekotanym maluchem a dobrej klasy autem.
Żaden jednak nie przyjechał bez opóźnienia.
W zeszłym tygodniu jechałem najpierw Przewozami Regionalnymi, gdzie ciężko było usłyszeć muzykę w słuchawkach a w nos wdzierał się charakterystyczny zapach. Później przesiadłem się do Kolei Śląskich- czysto, cicho, klimatyzacja. Nawet książki znalazłem ogólnodostępne .
Różnica jak między rozklekotanym maluchem a dobrej klasy autem.
No tak, ale takich krytycznych uwag w stosunku do PR można by napisać z 5 razy więcej.
Jak by nie patrzeć to różnica dla pasażera który, tak jak ja, przesiądzie się rozklekotanego składu PR do KŚ jest duuuża.
I w tedy to o czym piszesz staje się mało zauważalnymi drobiazgami
No tak, ale takich krytycznych uwag w stosunku do PR można by napisać z 5 razy więcej.
Czytałem ostatnio, że wojewoda nie podpisze umowy z PR i na południe-w sensie Żywiec, Zwardoń- mają jeździć KŚ.
Mimo tych mankamentów o których mówisz, miejscowi codziennie dojeżdżający do pracy/szkoły w tych stronach raczej nie będą niezadowoleni z nowych warunków jazdy.
O ile ilości kursów nie obetną przy okazji.
Z tym, że nie wiem na ile to prawda.
Czytałem ostatnio, że wojewoda nie podpisze umowy z PR i na południe-w sensie Żywiec, Zwardoń- mają jeździć KŚ.