Zlot sudecki w hrabstwie kłodzkim
Impreza plenerowa w KieĹpinie 22 kwietnia 2007
Jubileuszy zlot sudecki wypadł w dawnym Hrabstwie KłodzkimWyjechałem z Młodym komunikacją publiczną, po kilku przesiadkach około 13.40 docieramy do Międzygórza (Wölfelsgrund, Vlčí Důl) w Masywie Śnieżnika. Miłośnikom Sudetów ta miejscowość jest świetnie znana, zwłaszcza z powodu wyjątkowej architektury - zamiast tradycyjnych domów sudeckich dominują te w stylu szwajcarskim (tyrolskim/bawarskim).
za to pod względem usług handlowych to jest kiepsko - sklepy zamykane o 18-tej, piwa nie kupisz, tylko koncernowe siuśki. Z gastronomią nie lepiej - pizzeria nieczynna do maja. Spelunka otwarta też krótko, bo jest impreza z okazji Dnia Bab (wieczorem słychać chóralne "facet to świnia" ). Jedynie Nad Wodospadem działa, ale drogo tam i mało klimatycznie...
Korzystając z pięknej pogody uderzamy czerwonym szlakiem na Śnieżnik, wzdłuż brzegów Wilczki, ostatnio chyba umocnionej, powstało też kilka mostków. Wyżej pojawia się lód - płatami, a potem ciągłość.
Jest ślisko, coraz bardziej ślisko, Młody raz nawet łapie zająca. W końcu wyciągam raczki i bezpiecznie po półtorej godzinie spoceni docieramy pod schronisko Na Śnieżniku (ach te polskie nazwy - obiekt 40 minut od szczytu, ale NA).
Schronisko po ostatnim remoncie wygląda jak świeżo wybudowane Na Hali wieje, jest zimno - termometr pokazuje -2 stopnie. Zostawiamy plecaki w środku i na luzie ruszamy w kierunku szczytu. Droga w lesie to jak za najprawdziwszej zimy
Na granicznej grani śniegu już mniej, pojawiają się też chmury...
Im bliżej szczytu tym bardziej robi się mgliście i mroczno...
Ruiny nieodżałowanej wieży GGV, zniszczonej w 1973 roku, są już całe w chmurze - słońce tylko jest małym kółeczkiem.
Oprócz nas na szczycie kilku Czechów, którzy szybko schodzą do siebie. Kręcimy się trochę po okolicy, na której wydaje się z roku na rok przybywać coraz więcej tabliczek i drogowskazów.
Jesteśmy wyżej, ale mimo to jest ciut cieplej niż przy schronie. Po krótkim odpoczynku wracamy z powrotem, momentami przebija się ponownie słońce.
Wypadałoby się trochę rozgrzać, więc zaglądamy do schroniska - to jedne z najstarszych na terenie dzisiejszej Polski, wybudowane w 1871 roku jako Schweizerei am Schneeberg na polecenie Marianny Orańskiej, królowej holenderskiej, a swojego czasu właścicielki tych ziem. Dzisiaj, jak wspomniałem, wygląda bardzo młodo - za młodo...
Ceny w środku zbójeckie, ale jedzenie dobre. Chciałem skosztować pieprzowego Opata, lecz Młody mnie uprzedził i kupił jasne
Większość dalszej trasy schodzimy jeszcze za jasnego i bardzo cieszę się, że wziąłem te raczki. Na dole okazuje się, że nowe znaki szlaków powstały z... puszek Żubra
W Międzygórzu coś jemy, spotykamy się z Eco i Michałem i razem wchodzimy na nocleg do Stodoły - to faktycznie stara niemiecka stodoła, zaadaptowana na schronisko. Bardzo sympatyczne miejsce W nocy oczywiście impreza zlotowa
W sobotę pogoda jest jeszcze lepsza - żadnej chmurki! Na raty dowozimy się do Kamieńczyka (Steinbach), wyludniającej się łańcuchówki obok Międzylesia. To stara miejscowość, wzmiankowana już w XIII wieku. Kiedyś działała tutaj huta, mieszkało niemal 500 osób. Zaczął się wyludniać już w międzywojniu, dzisiaj mieszka ledwie 61 osób. Czytałem, że powodem ubytku ludności, poza strefą graniczną, był fakt, że na tereny dawnego Grafschaft Glatz (hrabstwa kłodzkiego) sprowadzono głównie Kresiowiaków z nizin, którzy nie potrafili sobie poradzić w tym łagodnym, lecz górskim klimacie - metody uprawy roli były tutaj zupełnie inne niż na nizinach...
Z bogatej przeszłości przetrwał do dzisiaj barokowy kościół drewniany, Pomnik Poległych z zacierającym się napisem i trochę sudeckich domów.
Po słonecznym popasie maszerujemy w kierunku dawnego przejścia granicznego z Rep. Czeską "Kamieńczyk - Mladkov/Petrovičky". Po czeskiej stronie stoi tam krzyż, po polskiej młody jesion - upamiętnia on stare, kilkusetletnie drzewo, będące znakiem granicy pomiędzy Hrabstwem Kłodzkim a Czechami właściwymi.
Przed nami główne danie dnia - szlak biegnący przez Rothflössel. Polska nazwa - Czerwony Strumień - była używana oficjalnie bardzo krótko albo wcale. Wieś powstała około XVI wieku, miała sporo budynków - działały tutaj gospoda, tkalnie lnu, browar, schronisko Hubertusbaude, ośrodek dla SA, mieszkało niecałe 150 osób. Była też bardzo popularna wśród turystów - miejsce naprawdę jest piękne, położona na samej granicy z Bohemią przy potoku o tej samej nazwie.
Wieś na przedwojennej mapie.
Sielski widoczek z lat 20. XX wieku.
Po wojnie, według jednych źródeł, przybyli tu przesiedleńcy, według innych nawet nie zdążyli - pas drogi granicznej zaorano nad wsią, odcinając ją w ten sposób od świata i skazując na zagładę. Widać to dokładnie na zdjęciu lotniczym z lat 50 ( http://dolny-slask.org.pl/4367778,foto.html?idEntity=508752 ) - puste domy jeszcze stały, a pas drogi granicznej był na prawo.
Dzisiaj to zdziczały las (kiedyś dominowały grunty orne), w którym symbolem przeszłości są ruiny barokowych domów, szkoły i kaplicy, a także połamane rzeźby świętych.
Róża, symbol ziemi kłodzkiej, nad drzwiami kaplicy.
Dawna droga, dzisiaj zarośnięta, ale nadal dobrze widoczna.
Między drzewami leniwie snuje się potok Czerwony Strumień, tworzący na tym odcinku granicę. Należy on do zlewiska Morza Północnego i wpada potem do Dzikiej Orlicy, o której pisała Buba.
Tuż za granicą stoi zamyślony czeski Nepomucen.
Robimy sobie drugi popas połączony z konsumpcją różnych przysmaków.
Po wyjściu z lasu schodzimy do wsi Lesica (Freiwalde). Trzecia już miejscowość, dawniej tętniąca życiem, a dzisiaj psy to dupami szczekają...
Kiedyś miała szkołę, gorzelnię, gospody, warsztaty tkackie, warsztat kamieniarski, młyn wodny. Po wojnie działała placówka WOP, pilnująca aby nie uciekać do bratnich Czechosłowaków i odwrotnie. Dziś mieszka ledwie 48 osób, a dominantą jest kościół św. Marcina z XVIII wieku, do którego zmierza większość ekipy, natomiast ja z Michałem i Młodym ucinamy sobie drzemkę przy drodze i na wozie
Powoli zbliża się koniec dnia, więc w pięć osób jako forpoczta wracamy do Kamieńczyka. Skracamy trochę drogę przez pola, rysując pozostałym tajemne znaki jak iść, których nikt nie przegapi
Droga powrotna zabiera nam znacznie mniej czasu, ale i w lesie nie ma czego oglądać - poza jednym paśnikiem, który może służyć za nocleg i ruinami rzeźby religijnej, stojącej prawdopodobnie w dawnym przysiółku Waldhäuser, należacym do wsi Rothflössel.
Tutaj także zostawiamy ślad na skrót...
...ale tyły go nie zauważają
Pozostało nam wrócić autem do Międzygórza (część z przystankiem w Międzylesiu), łyknąć tam co nieco w knajpie i udać się do Stodoły w celu dalszej integracji.
W niedzielę żal się rozstać, tym bardziej, że muszę telepać się znowu PKS-ami, a większość pojedzie jeszcze do Niemojowa.
Pożegnalna fotka części osób:
I cała galeria
https://picasaweb.google.com/110344506389073663651/ZlotSudeckiWHrabstwieKOdzkim#
pieknie