ďťż

Karkonosze 23

Impreza plenerowa w Kiełpinie 22 kwietnia 2007

Od ostatniego górskiego wypadu mijał miesiąc... Powoli zaczęły się u mnie pojawiać objawy odstawienia charakterystyczne dla nałogowców. Choć obowiązków miałem od groma na nie było innej rady - wyciągnąć swojego najlepszego 70 litrowego przyjaciela z szafy, przepakować go, i w końcu ruszyć na dworzec PKP...
Tak też w końcu uczyniłem w nocy z 22/23 kwietnia. Tym razem kierunkiem były nie widziane od przeszło roku Karkonosze.
Punktualnie o 0.40 wyruszyłem ze Skierniewic. Niestety już po chwili zorientowałem się, że z domu nie zabrałem koron. Od Piotrkowa do Opola śpię na glebie w przedziale dla rowerów. Potem wraz z ochłodzeniem przenoszę się do sąsiedniego przedziału. Do Jeleniej Góry docieram parę minut przed planowym przyjazdem. Melduje się telefonicznie u Agnieszki i przy okazji proszę, żeby sprawdziła w necie, czy w Harrachovie są jakieś bankomaty... Szczęśliwie okazuje się, że są.
O 9.50 ruszam PKS do Jakuszyc - cóż PR nie wpadł na pomysł, żeby uruchomić w tym czasie pociąg do Harrachova. Trochę po 11 melduje się na przystanku PKS w Jakuszycach. Przy granicy o dziwo stoi Straż Graniczna. W zabudowaniach po czeskiej stronie kupuję korony – z przerażeniem liczę pozostałe mi złotówki. No cóż – nie poszałeję w schronisku... Obok kantoru wygrzewa się w kwietniowym słonku kot.

.

Tuż za granicą wkraczam na czerwny szlak do Harrachova. Po jakiś 20 minutach odwiedzam Muzeum Szkła, odbijam razitko i udaję do centrum miasta nerwowo wyszukując szyldu Kofoli. Niestety w licznie mijanych lokalach na oko tegoż wspaniałego napoju nie widać . W końcu zaopatruję się w jednym ze sklepików w Kofolę litrovkę. Co ciekawe, ten jak i kilka innych harrachovskich spożywczaków należy do skośnookich górali z Wietnamu . Mam jeszcze nadzieję napić się czapowanej kofolki w Mumlavskiej Boudzie. Ruszam dalej zahaczając o Muzeum Karkonoskie - ekspozycja Šindelka. Na zakończenie odkrywam tu prawdziwe razitkove Eldorado – w moim zeszycie ląduje aż pięć nowych trofeów

Idę dalej – mijam takie kartki... Dumam nad tym, że nasz PTTK nie jest jeszcze taki zły jednak czasami...

W końcu docieram do Mumlavskiej Boudy.

I tu dwie przykre niespodzianki . Nie mają kofoli razitka. Naszczęsie mają chociaż smażeny syr (bez rewelacji) i czapowanego Kozla, którym zapija smutek spowodowany brakiem takowejż kofoli.

Ruszam dalej mijając kaskadę Mumlawy.

Ide wzdłuż Mumlavy.

Niepodal Karkonoszowego Snidani skrót przerzuca mnie na szlak do Voseckiej Bouduy do której docieram po około 30 kolejnych minutach. Jak głosiły kartki faktycznie jest zamknieta, choć słychać, ze ktoś się w niej krząta. Wypoczywam. Przez moment zastanawiam czy nie ruszyć do Labskiej Boudy. Robię się jednak senny, obliczam niezbędny czas i dochodzę do wniosku, że mogę się odbić od zamkniętego bufetu. Poza tym organizm domaga się snu.

Ruszam żółtym szlakiem do Polski. Od ostaniego z niego moejgo korzystania zmienił się lekko jego przebieg na końcowym odcinku – kończy się nie na Twarożniku, a na Mokrej Przełęczy. Mokrą Ścieżką zdążam pod Łabski Szczyt.

Koło 18 docieram do schroniska pod Łabskim Szczytem. W jadalni kilka osób, za bufetem króluje pani Elżbieta. Piwko, rozmowy z innymi mieszkańcami schroniska i po 20 udaje się na wypoczynek. I to mógłbym zakończyć relację z pierwszego dnia...

O 22.30 budzi mnie hałas na korytarzu, po chwili pani Elżbieta wprowadza turystę. Niejaki Darek w pantoflach i t-shircie zabłądził w Śnieżnych Kotłach... W końcu kończy się sobota .

W niedzielę wstaję koło 9-tej. Szybkie śniadanie, piękna pogoda za oknem i następuje zmiana planów... Decyduje się wdrapać nad Śnieżne Kotły i załoić grzbietem do Trzech Świnek, a następnie ztrawersować Szrenicę i zejść na Halę Szrenicką. Przy śniadaniu jeszcze rozmowa z panię Elżbietą, m. in. w temacie nieudzielania tudzież nieudzielania gleby w tym schronisku. Okazało się, że gleba jednak jest, choć zazwyczaj w czasie długich weekendów i wiąże się zazwyczaj z zarwaną nocą dla kogoś z personelu...

Drapię się więc pracowicie nad Śnieżne Kotły żółtym szlakiem i podziwiam z wysokości niedawno opuszczone co schronisko.

W końcu docieram w rejon Śnieżnych Kotłów.

Po drodze jeszcze wpadam spontanicznie nad źródła Łaby, gdzie zaskakuje mnie taki widok .

Wracam na GSS i idę w kierunku Szrenicy.

Mijam Końskie Łby...

I docieram na Halę Szrenicką. Tu obalam za niemal ostatnie złotówki Coca Colę i rozpoczynam mordercze zejście do Kamieńczyka. Albo mi się wydaje, albo droga stała się bardzo nierówna w ostanich latach... W schronisku Kamieńczyk odbijam kolejną pieczątkę i pędzę jak oszalały do centrum Szklarskiej, żeby dopaść bankomat i jeszcze zdążyć na pociąg do Jeleniej. Udaje mi się to, a nawet zjadam obiad jeszcze. W Jeloce kibluję dwie godzinki i w końcu jadę do domu...

Reszta zdjęć tradycyjnie na Picasie


Widzę, że czesto fotografujesz stacje, pociągi. Interesujesz się koleją?

Widzę, że czesto fotografujesz stacje, pociągi. Interesujesz się koleją?
Ja zauważyłam, że Ariel często fotografuje koty
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • nasza-bajka.htw.pl
  • Copyright (c) 2009 Impreza plenerowa w Kiełpinie 22 kwietnia 2007 | Powered by Wordpress. Fresh News Theme by WooThemes - Premium Wordpress Themes.