Góry Piryn
Impreza plenerowa w KieĹpinie 22 kwietnia 2007
co prawda TNT Tomek niedawno o tym pisał i podkradł mi sławę, ale co tam...Sporą część Bułgarii zajmują góry, więc wyprawa w nie stanowiła (przynajmniej dla mnie) istotną część wyjazdu do tego bałkańskiego kraju (relacja w osobnym dziale). Wybrałem pasmo górskie Piryn - z powodu urody a także łatwego dojazdu samochodem.
Z Zakopanego... tfu, Banska, pniemy się ostro pod górę drogą - przez kilkanaście kilometrów ciągłe serpentyny, ale szosa jest niezłej jakości. Jedynym minusem jest to, że większość aut już zjeżdża, więc co chwila trzeba kogoś przepuszczać na winklach.
Obok pola namiotowego (a właściwie kawałka piętrowego trawnika) przy schronisku Bynderica zabieramy na stopa jakąś małomówną parkę. To znaczy coś mówią, ale nie bardzo kojarzę język - ni to francuski, ni hiszpański, jakiś mocno chrapliwy.
Dojeżdżamy do schroniska Wichren na 1950 metrów - parking tutaj skromny, ale udaje mi się wcisnąć wóz. Facet z recepcji, dowiedziawszy się, że chcemy spać dwie noce, daje nam domek kempingowy, w tej samej cenie, co zbiorówka - fajnie Jedyna trudność, to przepaść zaraz za drzwiami, trzeba uważać, aby nie polecieć
Samo schronisko zrobiło na mnie dobre wrażenie - z racji łatwego dojazdu trochę tutaj przypadkowych osób, ale wieczorem zostają piechurzy. Z negatywów - brak kontaktów, tak więc doładowanie czegokolwiek było możliwe po dogadaniu się z kuchnią.
Jest już późnawo, więc dziś robimy tylko rozruch - doliną rzeczki Byndericy idziemy w kierunku ogromny kotłów lodowcowych, gdzie na wysokości 2230 położone jest Muratowo ezero.
Początkowo zachmurzone niebo po jakimś czasie ponownie dopuszcza do głosu słońce...
Szlak jest prosty i chyba popularna, bo mijamy wielu turystów wracających do schronu - im dalej jednak tym puściej. Spotykamy też zabiedzonego osła i nie mam tu na myśli polskiego polityka.
Po wdrapaniu się rumowiskiem dochodzimy do jeziorka.
Jest tu rozbity namiot (podobnie jak inne - nielegalnie, bo to PN). Bułgarski marynarz opowiada, że był w Gdyni i pyta się, czy podoba nam się w Pirynie. Oczywiście, że tak!
- W Polsce to chyba nie macie gór? - pyta.
- Mamy, ale nie takie. Np. Tatry...
Facet tylko wybałuszył oczy - jak widać jego znajomość nie sięgała Giewontu
Wracając do schroniska zaglądamy jeszcze do innego, mniejszego jeziorka - Okoto (Oko). Tutaj stoi kilka namiotów i więcej osób.
W schronisku testujemy urządzenia dla turystów - kibelki Małyszowe, ale czyste. Bania do mycia nawet przyzwoita (trochę tylko stoi woda z mydlinami). Bufet - czynny do późna. Wybór dań nawet niezły i, co ważniejsze, tani, najtańszy jaki nam się trafił. Piwo - w przeliczeniu na polskie - jakieś 4,5 zł. Za to smaczniutka Mastika (czyli anyżówka) - 50-tka za 2,3 zł - i jak tu nie zostać alkoholikiem?
W środę rano piękne słońce - dzisiejszy cel, Wichren - smaży się w słońcu.
O tym, że godzina do wymarszu jest właściwa, świadczą podjeżdżają busiki, z których wysypują się turyści. Trochę przerażony patrzę na ludzki potok ruszający w górę, ale na szczęście trasa jest na tyle rozległa, że wszystko się rozejdzie i będzie jeszcze wiele miejsc na spokojne kontemplowanie przyrody.
Początkowy odcinek to kosówka i osuwiska...
W pewnym momencie stajemy na rozdrożu.
Zawierzamy znakowi malowanemu - w końcu jest trwalszy. Niestety, wyprowadza nas na manowce w postaci rumowiska skalnego. Trzeba się cofnąć i iść za leżącą tabliczką, gdzie wkrótce dochodzimy do rozwidlenia szlaków - jeden czerwony w lewo, drugi w prawo - obydwa na szczyt
Po jakimś czasie krzaki zostają za nami, zaczyna się przestrzeń i widoki na błyszczące Dżamdżiewi skali (co za nazwa!), otaczające Wichren. Bardzo przypomina mi to Dolomity.
Po drugiej stronie czai się Chwoinati wryh.
Uzupełniamy zapasy wody przy ostatnim źródełku, przy którym jeden facet łaje trójkę dzieciaków, która chyba nie jest zbyt zadowolona z wyprawy - najmłodszy ciągle słucha na głos muzyki (że też facetowi to nie przeszkadza, ja miałem ochotę go rozszarpać), najstarszy ledwo stoi na nogach. A "przewodnik", chyba za karę, prowadzi ich jakimś karkołomną ścieżką pod samymi skałami.
Ogólnie przekrój wiekowy jest duży - od staruszków po iluś-latków.
Przed nami podejście kotłem pod przełęczą Kabata.
a szczyt coraz bliżej, ale nadal daleko
na Kabacie wita nas porywisty wiatr i trochę ludzi, którzy jednak szybko odchodzą. Spotykamy też wczorajszych stopowiczów i słuchając ich uważniej zaczynam podejrzewać, że to ukryta opcja żydowska
Widoczki całkiem, całkiem - w dole jedno z Wlachinskich ezer
a nieco wyżej kolejne jeziorka Wlachinskie
Mam radochę, bo już pobiłem swój dotychczasowy rekord wysokości - jesteśmy bowiem gdzieś na 2600 metrów. Przed nami ostatnie, najbardziej strome podejście - zygzakowaty trawers na szczyt. Dopiero tutaj widać małość człowieka wobec wielkości gór.
Nie ma kawałka prostego miejsca, niektórzy ze wspinających mają dość. Są też tacy którzy na górę wbiegają (bez niczego - kurtki, wody, na nogach adidaski) i zbiegają, kiedy my dalej idziemy pod górę.
Ale wreszcie jest - szczyt Wichrenu (tymczasowo okupowany przez Czechów).
Czechów w ogóle tutaj dużo - ledwo siadamy, starszy Czech za mną otwiera... puszkę Żubra! I pyta, czy chcę. Nie dziękuję, fuj... Czech stwierdza, że na tej wysokości każde zimne piwo jest dobre - no tak, moja Zagorka nieco się podgrzała, ale i tak smakuje
Po chwili grupa Czechów odchodzi i na szczycie się robi się spokój.
Wichren, 2914 metrów - najwyższy w paśmie Piryn, drugi najwyższy w Bułgarii (ciut niższy od Musały), trzeci na Bałkanach - przed nim jeszcze Olimp. Tak się zastanawiam - jesteśmy w historycznej Macedonii, jakby tak Bułgarom przyszło do głowy, podobnie jak dzisiejszym Macedończykom, nawiązać do przeszłości tych ziem i na szczycie postawić jakiś pomnik Aleksandra Wielkiego? :lol Grecy znowu dostaliby szału
A tymczasem robię zdjęcie z faną, którą Czech od piwa bezbłędnie rozpoznaje jako śląską (ostatnio w Krynicy mojemu bratu powiedzieli, że to pewno z Holandii -o )
Schodzimy na drugą stronę, gdzie majaczy się groźnie Kuteło - szczyt minimalnie niższy, ale trudniejszy do zdobycia.
Zejście jest ostre, wąską ścieżką, po prawej przepaść. W kilku miejscach brakowało mi jakiegoś łańcucha albo czegoś do złapania, bo często jedyna możliwość to była zjechać na tyłku.
Za nami podąża ukryta opcja żydowska oraz dziadek z wnukiem - ci ostatni chyba po pewnym czasie ryzykują, bo jest za stromo. Końcówka zejścia to już nie skały ale sypkie kamienie - nie wyobrażam sobie schodzić tutaj po deszczu albo z ciężkim plecakiem.
Uff, wreszcie zleźliśmy do przełeczy i można spojrzeć na Wichren z drugiej strony.
...na Kuteło...
...i w dolinę
My też złazimy w dolinę, ale w przeciwną stronę, gdzie jeszcze widać płaty śniegu (niektórzy na nich zjeżdżają).
Krajobraz zaczyna robić się księżycowy...
a z boku potężny kocioł lodowcowy pod Wichrenem.
Odbijam trochę ze szlaku zobaczyć schron Kazana, w którym można się schronić w razie załamania pogody - w środku miejsce dla kilku osób, butelki z wodą, wygazowane piwo i jedna fajka
Na szlaku mijamy znowu stopowiczów - są kompletnie wyczerpani, chyba przeliczyli swoje siły. Nie mają już wody, częstujemy ich też jabłkiem i ciasteczkiem, na które facet patrzy dość podejrzliwie - rzeczywiście pochodzą z Izraela i chyba nie wiedzą, czy ciasteczko jest koszerne. Ludzie to mają wielkie problemy...
Szlak się rozdziela...
na prawo czerwony trawersuje do schroniska, my idziemy w dół, zielonym - po chwili skały się kończą i robi się zielono.
Radość jest jednak przedwczesna, bo w miejsce kamieni jest sypki piasek, jeszcze gorszy. Na pocieszenie pozostają napisy o takiej treści
Zielony szlak mocno się nuży, po wejściu w las mogą odpocząć oczy i nogi (opalone na pisankę), ale kolana wołają DOŚĆ! Wreszcie wychodzimy obok schroniska Bynderica, sięgającego korzeniami 1915 roku.
Dzisiaj obiekt wygląda mało zachęcająco - pijemy więc po zimnym piwie i taratorze i po zaczerpnięciu oddechu żółtym szlakiem podążamy do naszego miejsca noclegowego. Niedaleko szlaku można obejrzeć ogromną sosnę bośniacką, która ma mieć od 1200 do 800 lat...
W sumie wyprawa, niezbyt odległa kilometrowo, zajęła nam niemal cały dzień - ale najpierw 1000 metrów podejścia, potem jeszcze więcej zejścia i znowu podchodzić. Wieczorem w nagrodę więc mastika
W czwartek rano trzeba niestety się zbierać, ale jestem bardzo usatysfakcjonowany - i z wysokości, i z widoków i z kapitalnej pogody
A że życie lubi się powtarzać, przy zjeżdżaniu do Banska zabieramy na stopa znajomych już Izraelczyków
Uff, ale się rozpisałem - dla chętnych cała galeria tutaj:
https://picasaweb.google.com/110344506389073663651/BuGariaGoryPiryn#
Byłem kiedyś w Pirynie, ale to jeszcze przed 1990 rokiem. Fantastyczne góry! Prawie łza się w oku kręci...
(W ogóle góry Bułgarii są super)
Jedno z moich marzeń
Świetnie to wygląda. Nigdy nie interesowałam się tym obszarem, ale zdjęcia są naprawdę zachęcające.
Piękne i zachęcające zdjęcia. Może uda mi się tam wybrać.
Niesamowite widoki, najbardziej podobają mi się namioty postawione gdzieś pośrodku
Niesamowicie zachwycające miejsce. Widoki zapierają dech w piersiach
Oj, to prawda. Widoki są przecudowne. Słów brakuje by je opisać.