PotC a wizerunek piractwa
Impreza plenerowa w KieĹpinie 22 kwietnia 2007
Jak często spotykacie opinie o "Hollywood zamieniającym morskich rabusiów w romantycznych awanturników", podawanych w tonie oczywistej oczywistości, z dyżurnym przykładem PotC? I jak to się ma do rzeczywistości?Ma się, wbrew pozorom i stereotypom, słabo. Takie stwierdzenie z pozycji "a ja i tak uwielbiam PotC a mądrale się nie znają!!!" daleko by nie zajechało i nie warto byłoby zawracać sobie głowy i zakładać tematu, ale wynika ono właśnie, przeciwnie, z chwili trzeźwej analizy. Bo jak mówię - wynika wbrew pozorom. W końcu PotC jest Disneyowy do szpiku, a Hollywood pirackiej legendy dwa dni temu nie wynalazło. Ani osiem lat temu. Ale jeśli zajrzeć poza jaskrawą i kaskaderską warstwę, co widać naprawdę?
Czy PotC wybiela piratów?
Piratami jest większość czarnych charakterów, więc wizja "dzielni piraci kontra niedobry świat" odpada, jedynym zresztą mocniejszym argumentem za nią byłoby AWE i Brethren vs EITC. No to na ile ich czerń jest czarna, może trochę sprana? Ehe, prędzej karykaturalnie podwęglona... Jeśli ktoś serio uważa, że Barbossa, Jones, Sao albo Blackbeard są olśniewającymi i czarującymi "awanturnikami", których niedobra Navy złośliwie ściga za brawurową buntowniczość, robinhoodowanie wbrew podłemu reżimowi i nienoszenie białych peruk, to powinien wreszcie obejrzeć film, a nie poprzestawać na oglądaniu plakatów. I zresztą od samego początku przesłaniem CBP nie było przecież "piraci są cacy", tylko "piraci są różni". Poza tym, spora część PotC to nie jest "piraci kontra...", tylko "między piratami".
No to jak prezentowani są piraci hurtowo i detalicznie? Po odsianiu mniej czy bardziej negatywnych, potem tych, których cała "pozytywność" zawiera się w zabawności, a potem jeszcze przeciętniaków przypadkiem zaplątanych w piracki żywot, zostaje jeden jedyny błyszczący awanturnik, konsekwentnie i wyraźnie ustawiany po pozytywnej stronie, z drogowskazem "tu podziwiać". Ale jeśli on ma posłużyć za podpórkę teorii wybielająco-romantyzującej, to cała konstrukcja trzaśnie z gruchotem, a potem się jeszcze okaże, że tajemniczo zaginęły gwoździe. Od początku i równie konsekwentnie Jack Sparrow: a. nie jest przedstawiany jako kryształowy, czy nawet choćby przeciętnie przyzwoity; b. jest przedstawiany jako wyjątek, w żadnym wypadku nie reprezentatywny dla pirackiego ogółu, ale przeciwnie, odstający i to w sposób dla siebie nieopłacalny, bo przyczynia mu to ustawicznych kłopotów z autorytetem w kolejnych załogach, które wolą klasycznego, no cóż, pirata. Jackowa piracka "typowość" zawiera się bardziej w wizerunku oszusta i złodzieja niż zbira z nożem w zębach.
Mimo wszystko, teoria "to wszystko przez bajkowe Hollywood" by przeszła, już za sam fakt ustawiania punktu widzenia i sympatii widzów po pirackiej stronie, gdyby nie to, że to "wybielanie" nie jest wcale takie jednoznaczne. Znowu, jeśli przyjrzeć się temu trzeźwo, okazuje się, że Hollywood często raczej... przyczernia. Prawdziwe załogi często buntowały się przeciw kapitanom właśnie za sadystyczne zapędy. Stereotypowy łotr nie jest "historią, którą film wybiela", ale właśnie czymś, co legenda wybiera z historii i zamienia w "typowość", gdy w rzeczywistości był czymś, co szczególnie wystawało z ogółu i zostało rozsławione za wyjątkowość. Blackbeard miał opinię psychopaty, wśród współczesnych i wśród historyków. Podobni jemu nie byli ani czymś niespotykanym, ani - mimo wszystko - zwyczajnym. Zarzucanie pirackim historiom, że przedstawiają piratów inaczej niż demonicznie i nie wyłącznie negatywnie jest tak naprawdę dość naiwne.
I wreszcie, pirackiej legendy bynajmniej nie zaczęło Hollywood, ani nawet Robert Louis Stevenson. Zdaje się, że ona jest całkiem jak rozwód, o tydzień młodszy od wynalazku małżeństwa. A jeśli się uprzeć, że chodzi dopiero o "popkulturową" legendę, cokolwiek to pogięte określenie oznacza, to pierwszy pirackotematyczny bestseller wyszedł jeszcze przed epoką PotC, nawet jeśli uprzemy się datować film wyłącznie według trzęsienia ziemi w Port Royal. Te "gwiazdy rocka" to nie jest wydumana i naciągnięta fantazja, a i mała Elizabeth nie wydaje się całkiem nieprawdopodobna ani nawet zbytnio anachroniczna. To nie tyle Hollywood wybiela, co publika i tak kocha czarne charaktery. Nie żeby w ogóle nie było "romantyzowania", ale akurat PotC nie jest tutaj najlepszym przykładem, przynajmniej w porównaniu z wcześniejszymi filmami i nie tylko filmami.
Jeśli PotC coś romantyzuje, to nie jest piractwo, a wolność, z piractwem użytym jako jej metafora i wyraz. Norrington pcha się jako przykład, ale i tutaj są poutykane malutkie "ale", tu i ówdzie. On sam w końcu swoją wolnością nie jest tak zachwycony jak fani (zresztą "na wierzchu" Norringtona DMC jest wcale nie afirmacja, a upodlenie, inna interpretacja jest możliwa dopiero po głębszym zastanowieniu), a i w wersji Navy ma swoje pozytywy, cały obraz nie jest taki uproszczony. Przykładem bardziej bezpośrednim i pchającym się jeszcze silniej jest oczywiście Jack, a Norrington jest wtedy kontrapunktem, bo jego "serve others, not only myself" pojawia się serio, nie jako coś o negatywnym brzmieniu. Po przeciwnej stronie jest Barbossa, pirat jednoznacznie "piracki". W tym układzie Jack jest środkiem skali/równowagi - jest tym, który wyjaśnia piractwo przez wolność, ale niekoniecznie wyjaśnia wolność przez piractwo. Najsilniejszym "pozytywem" PotC jest spojrzenie Jacka na Perłę i znamienne jest, że stricte piractwa w nim nie ma, ani słowa o "łupieniu czego popadnie, bo nic nie ucieknie", to jest podejście Barbossowe, w Jackowym jest wyłącznie "przed siebie, bo nic nie zatrzyma i nie uwięzi". Nie da się więc uczciwie powiedzieć, żeby PotC wybielało piractwo. Raczej je po prostu... przedstawia, w całkiem szerokim spektrum i rozłożone na elementy.
Ktoś dorzuci trzy grosze? Wytoczy sążniste dowody, że głupoty gadam? Stwierdzi, że właściwszy byłby inny dział, co niewykluczone? Powie cokolwiek? Mam nadzieję. dnia Wto 21:38, 15 Lis 2011, w całości zmieniany 1 raz