Pasmo Jaworzyny Krynickiej
Impreza plenerowa w KieĹpinie 22 kwietnia 2007
"Dobry lokalizator nie jest zły"Kilka tygodni przed wyjazdem to czas powolnego kształtowania się planu, kupowanie lokalizatora dla psa, rezerwacje w Bacówce nad Wierchomlą i Cyrli. Swoją drogą, gdy pierwszy raz widzę napis "prywatne", dostaję gęsiej skórki, ale po wizycie na stronie internetowej i wizycie na miejscu, przekonuję się, iż to naprawdę świetna kwatera.
czwartek 10 marca 2011
W związku z Dniem Uniwersytetu ogłoszone zostają godziny rektorskie, co pozwala nam wyjechać dzień wcześniej i dzięki temu urwać jeszcze trochę więcej czasu złemu tygodniowi. Przed 14. zbieramy się by odebrać jeszcze psi medalik od grawera, zjadamy pierogi w "Kubusiu" i o 15:31 wsiadamy w IR do Krakowa. W pociągu umilamy sobie czas kilkoma piwami, ale podróż i tak dłuży się niemiłosiernie. Na miejscu staramy się przebić przez labirynt dworców i galerii do sklepu spożywczego, w którym, na swoje nieszczęście i zgubę, zakupujemy 0,7 l wody ognistej z jęczmienia wydobytej pól. By była na całą noc i co by się na dworcu w Nowym Sączu nie nudzić. Jak przynajmniej co niektórzy mogą się domyśleć, nasze plany okazują się co najmniej naiwne. Oczywisty ten fakt wychodzi na jaw już po jakiejś godzinie, gdy butelka staje się niespodziewanie mniej więcej w połowie pusta. Około 22. opróżnia się magicznie całkiem i od wtedy wspomnienia stają się rozmyte i niejasne. Około wtedy też konduktor informuje nas o fakcie zamykania na noc dworca w Sączu. Perspektywa spędzania pięciu godzin na mrozie krzepi nas znacząco. Dyskutujemy o ważnych i mądrych sprawach. Po wysiadce na dworcu uderzamy do ochrony z zapytaniem o możliwość przenocowania jednak wewnątrz. Ze względu na mój stan upojenia alkoholowego i lekkiego jąkania się ochroniarza, nasza rozmowa do łatwych nie należy, gdyż obaj mamy spory problem z wyartykułowaniem swych roszczeń. Ostatecznie jednak pan okazuje się bardzo sympatyczny i, wyrzuciwszy na zewnątrz kilku pijaczków, nam pozwala zostać. Zapadamy na ławkach w coś jakby malignę, nastawiając budzik na czwartą.
piątek 11 marca 2011
Kilka godzin niespokojnego snu nie zmieniło specjalnie naszego stanu psychofizycznego, więc nad ranem pakujemy się chaotycznie, gdy Kofu zaprzyjaźnia się z, wpuszczonymi ponownie do środka, pijaczkami. Wsiadamy w Regio na Krynicę. Bartek zaczyna odczuwać syndrom zwany kacem i zasypia snem niesprawiedliwych. Ja natomiast oglądam Poprad, coraz jaśniej oświetlany wschodzącym słońcem wznoszącym się znad górskich szczytów, szczelnie niestety zakrytym chmurami. Mijamy tunel w okolicach Łopaty i wysiadamy w Muszynie. Zwalczywszy pokusę pójścia spać na dworcu, rozkładamy się na śniadanie i klinowe piwo pod sklepem.
bartek: "dzisiaj tylko piwko, dwa piwka. delikatnie wlewam, hamuje"
W ramach posiłku jajecznica na kiełbasie i pieczarkach. Przechodnie patrzą na nas dziwnie. Odbywam krótką rozmowę z panią sprzątającą kapliczkę. By dotrzeć do zielonego szlaku na Jaworzynę Krynicką, przebijamy się przez niewielką, lecz bardzo stromą górkę i już wiemy, że dzienna trasa w tym stanie będzie mordęgą. Zresztą, wszystko jest jakieś przytłumione i dziwne. Przerażony perspektywą srogiego kaca, hamuję dalej, Bartek cierpi. Pierwszy raz włączam też lokalizator, który okazuje się naprawdę niezłą inwestycją. Uspokajającą. Po drodze jeszcze po kubku cudownej wody i na szlak. Ten pnie się stromo w najlepsze, mijamy cerkiew i przez pola wchodzimy do lasu. Tam jest jeszcze bardziej stromo i w dodatku ślisko. Takim szlakiem idziemy jakieś trzy godziny, nieśmiało zaczyna przebijać się słońce. Na Jaworzynie Krynickiej, gdy Bartek czuje się już lepiej, mnie dopada potworny, straszliwy kac. Wszędzie mnóstwo narciarzy i chyba początki jakiejś imprezy plenerowej. Zjeżdżamy kolejką gondolową, żeby wypłacić parę groszy, ale nie udaje się to nawet a ja jestem coraz bardziej zielony i zasypiam na chwilę na łące. Wracamy na Jaworzynę, gdzie, myśląc, iż już jest lepiej, zjadam skrzydełka z kurczaka, które jednak niedługo potem muszę zwrócić Matce Ziemi. Później zmierzamy przez Runek do Bacówki nad Wierchomlą. Tam szybki meldunek i kima by dojść do siebie. Po przebudzeniu około 17. zjadamy kolację i zastanawiamy czy by nie zejść do Wierchomli tudzież Szczawnika pozwiedzać. Zaczynający kropić deszcz pomaga w podjęciu decyzji. Doprowadzamy się do porządku w łazience, wypijamy jeszcze po dwa piwa na lepszy sen siedząc we wspaniałej sali kominkowej przybytku. Świetne miejsce. Zasypiamy jakoś koło 20. by, przespawszy dwanaście godzin, wstać o ósmej następnego dnia...
sobota 12 marca 2011
...i zobaczyć naprawdę piękne słońce nad Halą. Śniadanie zjadamy w towarzystwie schroniskowego psa - Jogi, z którą Misiu wygrywa wiele pojedynków biegowych. Już uwolnieni od brzemienia kaca, żwawo zmierzamy z powrotem na Runek, by szlakiem grzbietowym wyruszyć w stronę Hali Łabowskiej. Osiągamy naprawdę niezłe tempo i wreszcie na dobre zaczynamy żyć górami. Na Hali Łabowskiej decydujemy się spróbować piwa Grybów, które okazuje się jednym z najlepszych, jakie kiedykolwiek miałem okazję kosztować, niestety nigdzie się już później nie udaje go znaleźć. Po wyjściu spotykamy dwóch panów, którzy chwalą psa, mówiąc, że jest "taki psowaty". Zachodzimy w głowę cóż to mogło znaczyć . Trasę znacząco wydłuża nam konieczność zejścia do Piwnicznej do bankomatu. Wybieramy szlak niebieski na zejście i żółty na powrót. Pierwszy okazuje się bardzo stromy i oblodzony, więc ciężko było by tam po ciemku wejść. Robi się coraz cieplej mi ładniej. Błotniściej też. Zszedłszy do Łomnicy myślimy, że to już, jednak nic bardziej mylnego. Na drodze do Piwnicznej jest jeszcze przecież Kicarz, pod którego trzeba podejść brodząc w błocie, będąc obszczekiwanym przez setki psów. W Piwnicznej, po zdobyciu gotówki, zmierzamy do restauracji "Pod Kasztanami", gdzie zamawiamy naprawdę ogromne pizze, których nie potrafimy zjeść i zabieramy część ze sobą. Na rynku przepakowanie i wyruszamy na poszukiwanie żółtego szlaku. Po drodze jeszcze po kubku cudownej wody, zakupy i w górę. Podczas tego podejścia zmagamy się, dla odmiany, z przejedzeniem, zgagą i potwornie ciężkimi plecakami. Robi się ciemno, więc zakładamy czołówki. Na szczęście po początkowych zawiłościach, dalej szlak prowadzi już, bardziej lub mniej twardą, drogą. To pozwala mniej więcej spokojnie zmierzać nim w górę. Pies ciągle trzyma się w zasięgu lokalizatora. Im bliżej jesteśmy grzbietu, tym ciemniej, zimniej, stromiej i wietrzniej się robi. Wiatr przegania wreszcie chmury i widać całkiem sporo gwiazd. Od skrzyżowania szlaków do Cyrli jest już jakaś godzina, więc pokonujemy tę trasę byle szybciej, mając już właściwie z górki. Na miejsce docieramy około 21., bierzemy prysznic, niemrawo popijamy i rozkładamy na łożu małżeńskim.
niedziela 13 marca 2011
Aby zdążyć na pociąg do Rytra musimy wstać około ósmej, co też czynimy. Zbieramy manele, wciskamy bolące już dość stopy w buty i ruszamy czerwonym w stronę doliny Popradu. Kolejne brodzenie w błotku, mniam. Z dworca w Rytrze biegnę jeszcze do bankomatu, bo lubię biegać w jeansach i ciężkich wojskowych butach, a co! Udaje się kupić bilety do samego Opola i już pozostaje czekać. W pociągu Bartek próbuje naprawić kosz, czym mnie bardzo rozbawia. Wjeżdżając na peron w Tarnowie, już wiemy, że to nie będzie przyjemna podróż. Wchodzę do końcowego przedziału przez inne drzwi i bardzo irytuję pana, któremu rzekomo depczę po rowerze. Trochę się ścinamy a później już tylko sielanka w rozgrzanym i przepełnionym pociągu przez półtorej godziny. W Krakowie jeszcze krótka wizyta w sklepie i zasiadamy w IR na Opole. Ten w Gogolinie się psuje, ale chwilę później zabiera nas następny, w którym już szpilki się nie wciśnie nawet. Ludzie kłócą się z konduktorem, my jednak kwitujemy to śmiechem, nie mając siły się denerwować. Do Opola docieramy około 20. i rozchodzimy do domów.
zdjęcia:
https://picasaweb.google.com/s1e3b5/PasmoJaworzynyKrynickiej1013032011#
Grunt to dobre nastawienie Ale, żeby cudowna woda uzdrowiskowa na kaca nie pomogła?
https://picasaweb.google.com/s1e3b5/PasmoJaworzynyKrynickiej1013032011#5584247399951073570
to jest dobry przewodnik
Ostatecznie jednak pan okazuje się bardzo sympatyczny i, wyrzuciwszy na zewnątrz kilku pijaczków, nam pozwala zostać. Zapadamy na ławkach w coś jakby malignę, nastawiając budzik na czwartą.
seb_135 napisał:
dobra, to po kolei:
taki1gosc:
nie wiem czy pomogła, nie pamiętam
eco:
"kumpla" kupiliśmy w sklepie w pasażu koło dworca PKS w Opolu.
na Wierchomli luźno, atmosfera świetna, nawet remont łazienek nie przeszkadzał.
buba:
lokalizator po wybiegnięciu psa poza zasięg informuje mnie i jego, że wybiegł, wtedy go wołam. jeśli pozostaje poza zasięgiem dłużej, wiem, że muszę nań poczekać.
siatkę Bartek wziął z jakiegoś powodu chyba, ale okazało się to chybionym pomysłem.
a czy to jaja czy naprawdę, pozostanie tajemnicą na zawsze już... :>
ecowarrior napisał:
Seb, mógłbyś coś więcej napisać o przewozie psa w pociągu? Kupujesz mu bilet? Musi mieć kaganiec? Ciężko było go przyzwyczaić do jazdy?
Pytam, bo sama mam psiaka (ONek). Bardzo lubi jeździć autem, ale pociągiem jeszcze nie próbowała.
Mieliście szczęście z tym dworcem.
Gratki za wypad
Seb, mógłbyś coś więcej napisać o przewozie psa w pociągu? Kupujesz mu bilet? Musi mieć kaganiec? Ciężko było go przyzwyczaić do jazdy?
Pytam, bo sama mam psiaka (ONek). Bardzo lubi jeździć autem, ale pociągiem jeszcze nie próbowała.
Mieliście szczęście z tym dworcem.
Gratki za wypad
więc tak: opłata za psa jest zryczałtowana niezależnie od długości trasy i wynosi 4,50 zł w pociągach Przewozów Regionalnych i 15 zł w pociągach IC.
oficjalnie kaganiec musi mieć, ale przeważnie konduktorzy przymykają oko, a nawet jak nie przymykają, to nie zawsze przecież są w pobliżu
w ogóle nie musiałem go przyzwyczajać, ale to jest dość specyficzny pies, więc nie wiem na ile można to estymować na inne psy
A próbowałeś busem?
jeśli chodzi o autobusy, to potwierdzam, że próbował - pies siedział niedaleko mnie i nikogo nie obrzygał ani nikogo nie ugryzł. Niestety , bo paru by się przydało
tak, płaci się jak za przewóz bagażu, nawet tak to na bilecie jest wyszczególnione
Misiek jest bezproblemowy w praktycznie każdej sytuacji, więc też przyzwyczaił się z miejsca.