majowe Góry Izerskie
Impreza plenerowa w KieĹpinie 22 kwietnia 2007
Wyjazd rozpoczynamy od przejazdu przez nasze ulubione Pogorze Kaczawskie, na trasie Złotoryja, Świerzawa, Dziwiszów.W Świerzawie odwiedzamy bar „Bajka” celem napojenia kawą zasypiajacego topeerza. Korzystajac z okazji ja i franek zaprzyjazniamy się ze skalakiem.
Franka odstawiamy do Szklarskiej Poręby, bo ma w planach dalej wedrowac czeska strona a wieczorem spotkac się z nami na Smreku.
Skodusie zostawiamy pod Leśna Chata, na trasie Szklarska Poreba- Świeradow. Chcemy obejrzec budynek, ale jakiś dupek kreci się wokół i pokrzykuje ze nie wolno wchodzic, bo teren prywatny, jest tabliczka i zdjecia wolno robic tylko z daleka. Mamy ochote powiedziec mu kilka „milych slow” i ogolnie olac ale nie wiemy czy nie ukrywa gdzies w baraku psa a mysmy nawet kija nie zabrali... Poza tym skodusia zostaje tu na dwa dni w najblizszej okolicy więc sobie odpuszczamy robienie zadymy... Obiecujemy sobie wrocic tu w niedziele od innej strony. Wejsc chyba i tak się nie da, bo okna zabite dechami a i dachy się już wszystkie zawalaja...
Tymczasem ruszamy w strone kopalni kwarcu „Stanislaw” na Izerskich Garbach, której wyrobiska już bardzo ladnie widac z dolu. Po drodze mijamy ruiny jakiejs ziemianki- ciekawe do czego sluzyla....
Kopalnia kwarcu wyglada na opuszczona, acz w jednym z budynkow są otwarte drzwi, kwiatki w oknach i stoi nowe auto..
Najpierw skrecamy w strone wyrobiska , które wyglada niesamowicie. Pionowe skaly, gleboki kanion, a na dnie zelazista rzeka. Na skraju urwiska przycupniety jakiś fragment budynku. W takich okolicznosciach przyrody zjadamy kanapki z serem, ogorki w zalewie i wypijamy niepasteryzowane piwo łomża w slodkich, brzuchatych , malych buteleczkach. Bardzo pyszne.
Odwiedzamy tez znane z relacji Stridera KRAZy. Chyba już nie jezdza, ale są w dość dobrym stanie. Ktos je doglada, maja napompowane opony, silnik zakonserwowany smarem. Siedzac na masce można podziwiac widoki na Gory Izerskie. Chyba oprócz przysnieżnickiej Stromej to jest jedno z moich bardziej ulubionych miejsc w Sudetach.
Inne czesci kopalni tez nie wygladaja na uzywane...
Kolo kopalni odkrywamy, ze jest 15:00 a przed nami jeszcze 13 km więc trzeba się spieszyc, czego bardzo nie lubie.. Pelzniemy więc czerwonym szlakiem mijajac po drodze chyba 1 wiate i wiele stolow z laweczkami, ale bez zadaszenia (nie wiem jaki jest sens budowac cos takiego).
Bardzo ladne widoki po drodze.
Rzuca się w oczy charakterystyczna gora- szpiczasta z masztem, nie mam pojecia jak się nazywa.
Gonia nas dosyć ciemne chmury i się zastawiamy kiedy nam w koncu doleje. Wydaje się to być nieuniknione, jako ze przed nami Podmokła i Mokra Przelecz. Chmury się jednak troche rozchodza, a towarzysza nam tylko torfowiska , chlupotanie blota pod butami i bagienna roslinnosc.
Dzis spotykamy na trasie sporo sympatycznych osob i wogole dużo turystow z plecakami. Najpierw na terenie kopalni mija nas stadko wesolej mlodziezy wedrujacej z piwem w ręku i rosochatymi plecakami, do których było przytroczone niezmiernie dużo rzeczy nieznanego uzytku. Ze znanych była np. ogromna osmolona patelnia na podejsciu na Sine Skalki mija nas chlopak, który ma plecak większy niż mój i topeerza razem wziete. Jest tak zasapany , ze ledwie daje rade nam odpowiedziec „czesc”.
Kawalek dalej spotykamy dwoch chlopakow, którzy nas częstuja woda i jeden pyta: „Czy ty może jestes buba?”... Okazuje się być znajomym Opka z forum beskidzkiego a wogole to wedruja do Chatki Gorzystow, gdzie dziś odbywa się zlot klubu AKT Wroclaw. Zapala mi się pomysl zmiany planow- ale szybko gasnie- przeciez jestesmy umowieni na Smreku...
Wsrod torfowisk i rozlewisk mijamy piknikujaca grupke. Z dala slychac spiewy. Na pniu rozlozona ceratka, a na niej ser, grube pajdy chleba, ogorki w sloiku i pięc kieliszkow czekajacych na wódeczke. Wesole smiechy i rumiane twarze sugeruja, ze kieliszki już były w uzyciu
Omijamy Stóg Izerski wiedzac, ze jutro i tak tam trzeba będzie przejsc a mamy przypuszczenia , ze tam będzie masakra... Idziemy szeroka, lesna, nieznakowana droga, przy której znajduja się dwa budynki. Jeden z nich, chata nadlesnictwa , moglaby być symbolem polskich lesnych obiektow- ze zwalonym już dachem, ale drzwi zabite dechami i zamkniete na wielka klodke, coby przypadkiem żaden wedrowiec nie znalazl tam schronienia. Drugi to chyba jakiś domek mysliwski, tez zamkniety na glucho, ale przynajmniej ma zadaszona werande gdzie można się kimnąc w razie deszczu.
Niedaleko Smreka spotykamy Stridera i razem idziemy na wieze gdzie poczatkowo zamierzamy spac.
Faktycznie jest tam na dole pokoik, ale siedzi paru Czechow i byloby dosyć ciasno. No i jakos malo klimatyczne nam się to miejsce wydaje, jakieś takie zimne i nowe.. Zatem ogladamy widoki z wiezy i cofamy się do wiaty na dawnym turystycznym przejsciu granicznym. Dawniej siedzieli tam pogranicznicy a teraz gdy weszlo Schengen wiaty zostaly opuszczone. Kiedys zastanawialam się czy dostrzegam jakieś plusy UE- i właśnie znalazlam pierwszy- te graniczne wiaty!!
Nasza wiatka jest wrecz idealna na 4 osoby: drewniana podloga, balkonik, stolik, zamykane drzwi, Strider znajduje tez laweczke, nie wiedziec czemu wrzucona na dach. Poki jest jasno zbieramy chrus na ognisko i budujemy z kamieni krag przy drodze. Potem ognicha ostatecznie nie robimy , bo noc jest wyjatkowo zimna a we wiacie już nachuchalismy, nagrzalismy palnikami i nam się nie chce wylazic.
Franek dociera dość pozno. Okolica robi się pusta- tylko my i mgla, w której się niosa dzwieki gitary. Wieczor mija nam na konsumpcji przyniesionej przez franka kofoli z rumem i innych specyfikow wygrzebanych z plecakow. Snuja się rozmowy o puszczy kanadyjskiej, pieszych wedrowcach w USA przemierzajacych pieszo trase między oceanami, opuszczonych miastach na Alasce, czy ksiazkach podrozniczych. Zastanawiamy się tez nad mzoliwoscia omijania jazów i śluz podczas kajakowych czy pontonowych splywow Odra czy Wisła. Wracaja tez wspomnienia roznych pijackich imprez typu studniowka czy półmetek. Zapadla mi w pamiec zwłaszcza jedna opowiesc o koledze z klasy, który najpierw utaplal się w kibelku, potem wpadl do rzeczki-ścieku, a na koniec ojciec go wiózł do domu w bagazniku
Wieczor jest wyjatkowo chlodny i caly czas mysle o cieplutkiej kamizelce, która zostala w szafie....
Ranek wita nas sloneczny.... i tłumny.. Non stop przewijaja się jacys spacerowicze lub przemykaja stada rowerzystow w pedalskich wdziankach. Wygladaja jak stada klonow, odlewane taśmowo z jednej formy. A może to ciagle ci sami jezdza w kolko?
My sobie jemy sniadanko na trawie a oni na nas patrza jak na kolejna atrakcje na sciezce dydaktycznej, której o dziwo nie było w kolorowym folderku. Rozwazamy, ze warto by posadzic w krzakach kukłe niedzwiedzia i puszczac z plyty jego ryk i robic zdjecia
Im dalej w strone Świeradowa tym gorzej.. A na to co dzieje się na Stogu Izerskim to najlepiej spuścic zasłone milczenia...
Najbardziej robia wrazenie rowerzysci, którzy wjezdzaja na szczyt kolejka, aby potem zjechac rowerami w dół w szalonym pędzie. Zwykle są tak obwieszeni specjalistycznym ,markowym sprzetem jakby się co najmniej wybierali w podroz dookola swiata.. No i ja chyba wole kłady i motory na gorskich szlakach- one przynajmniej rykiem silnika obwieszczaja , ze się zblizaja.. Rowerzysci natomiast atakuja znienacka, wyskakujac nagle zza zakretu i nie bardzo jest czas by uskoczyc w krzaki.. Dziecko albo osoba starsza raczej nie ma szans...
Ogolnie w parku miejskim w Oławie czy Bytomiu to są dzikie ostepy prastarej puszczy, nieprzebyte knieje dla dzielnych odkrywcow, nieskazona przyroda i dzwoniaca w uszach cisza..
W Świeradowie pijemy darmowa wode mineralna ( z okazji dnia dziecka). Przed pijalnia kupujemy z topeerzem zwęglone kielbaski (takie jak lubie najbardziej). Mozemy tez obserwowac mily festyn dla kuracjuszy- zespol spiewa znane przeboje i piesni biesiadne, a obok pląsaja radosnie w kółeczku wczasowicze, srednia wieku 70-80 lat. A ile radosci na ich twarzach, niejednemu mlodemu by się przydalo!
Dalej podązamy do Krobicy, gdzie zwiedzamy opuszczony zaklad przerobu łupka. Z dachu wysokiego budynku podziwiamy widoki na Sępią Góre. Pusto, cicho, tylko my i wiatr... Az się nie chce wierzyc , ze tak blisko a tak daleko... Jakby inny swiat...
No i zrobilo się pozno... zatem musimy zrezygnowac w odwiedzenia wsi Kotlina i dymarek kaczawskich. Trzeba wracac do domu. Humor poprawie zakupiona w Złotoryi siatka lwóweckiego. No i perspektywa, ze jutro ruszam na krakowskie forty!
Więcej zdjec:
https://picasaweb.google.com/czeburiek/201105_GoryIzerskie#
https://picasaweb.google.com/czeburiek/201105_Krobica#
Rzuca się w oczy charakterystyczna gora- szpiczasta z masztem, nie mam pojecia jak się nazywa.
teraz w srodku bylo czysciutko az sie zdziwilismy bo nawet smieci nie bylo. I nawet sladu po klodce