Stara Płanina 3
Impreza plenerowa w KieĹpinie 22 kwietnia 2007
Wychodzę powoli z forumowego niebytu .PROLOG
Tak się jakoś składa, że od pewnego czasu ciągnął mnie kierunek bałkański. Jeśli dodamy do tego, że moja Agnieszka jest od lat fanką tego regionu jasnym było, że na pierwszy solidny i wspólny urlop pojedziemy właśnie tam...
Kilka tygodni zajęło nam sprecyzowanie docelowego kraju. Mnie ciągnęła Bułgaria, Aga chciała by gdzieś do Albanii czy Czarnogóry. Ja wolałem nieco więcej cywilizacji - w końcu stanęło bułgarskiej na Starej Płaninie. Raz, że na Bałkanach, dwa - że nie totalna dzicz, no i po trzecie jednak niezbyt popularne góry, czego świadectwem jest niemal totalny brak relacji w polskim internecie.
W połowie lipca zanabyliśmy bilety, bowiem transport lotniczy ze względu na ograniczony urlop Agi okazał się najlepszym rozwiązaniem... I tak 2 sierpnia po południu znaleźliśmy się na sofijskim lotnisku. Tego dnia mieliśmy zaplanowany tylko zakup epigazu (wada transportu lotniczego) i zakup biletu na dzień jutrzejszy. Lotnisko obsługuje tylko jedna korporacja OK Taxi i z jej usług korzystaliśmy cały czas i praktycznie się nikgdy nas nie próbowali jej kierowcy naciągać. Tak więc ją polecamy. Specyfiką Sofii jest jeszcze to, że przy sporej liczbie przesiadek i więcej niż 1 osobie zdecydowanie najlepszym środkiem lokomocji są taksówki, których jest zatrzęsienie i są jak dla Polaków kosmicznie tanie
Okazało się, że wyszukany w necie sklep turystyczny mieścił się niedaleko naszego noclegu, więc szybko i sprawnie kupiliśmy epigaz i tu niespodzianka - niemal prosto z pras drukarskich drugą część mapy Starej Płaniny. Szybki ogląd i decydujemy się zacząć nasz trip jeszcze bardziej na wschód niż planowaliśmy.
Znacznie trudniejsze okazało się zakupienie biletu na dzień następny - każda kasjerka odsyłała nas na rano . Wróciliśmy więc jak niepyszni na nocleg wiedząc, że rano czeka nas pobudka dość wcześnie.
Dzień pierwszy 3.08.2012
Podróż zaczynamy rankiem z sofijskiego dworca kolejowego. Tym razem udaje się kupić bilety - co z tego, skoro drogę spędzamy na plecakach. Możecie spytać czemu nie wyruszyliśmy wieczorem dnia powszedniego. Odpowiedź jest prosta - pociągi na trasie wzdłuż Starej Płaniny jeżdżą bardzo rzadko... Do Kazanłyku, gdzie zamierzamy dziś wysiąść zaledwie trzy pociągi na dobę.
Wreszcie koło 11 meldujemy się w Kazanłyku, skąd szybko łapiemy autobus do miejscowości Szipka. Na miejscu dowiadujemy się, że za 15 minut mamy autobus na przeł. Szipka, skąd zamierzamy dziś ruszyć. Faktycznie, zaraz pojawia się autobus i jego kierowca bez problemu zgadza się nas zabrać i wysadzić na przełęczy...
Przełęcz Szipka ma bardzo duże znaczenie dla Bułgarów jako miejsce jednej z najkrwawszych bitew w trakcie odzyskiwania przez ten kraj niepodległości. Na górze o tej samej nazwie mieści się mauzoleum wraz z muzeum (widoczna na zdjęciu powyżej "baszta").
Jest już wczesne popołudnie, więc decydujemy się na obiad, po którym Agnieszka rusza do mauzoleum, a ja zostaję przy barze (których jest tu kilka). Po pewnym czasie się zaczynam się niepokoić. Nawet pytam Agę, czy nie porwał jej jakiś przstojny Bułgar . No i prawie trafiam... Ale jak to w reklamie - prawie robi różnicę. Panów jest dwóch - Balin i Ruszan. Bułgar i bułgaraski Turek. Na szczęście wciągneli Agę tylko w pogawędkę .
Ruszamy w kierunku schroniska (chiży) Uzana, kilkakrotnie mijając się się z Balinem i Ruszanem.
Po około 4 h marszu docieramy do schroniska - wybieramy nocleg z opcją własnego namiotu - płacimy jedynie 2 lewa od łba za "banię" czyli możliwość skorzystanie z prysznica.
Ten standardem lekko przeraża - jest niczym innym jak dostosowanym do potrzeb turystów niezbyt czystym kiblem "tureckim". Woda za to jest ciepła
Wieczór spędzamy przy piwie i pogaduchach z Balinem i Ruszanem - znajomość rosyjskiego zdecydowanie nam pomaga, choć Balin jako ex-mąż Polki dobrze rozumie po polsku. Po 22 zapadamy w sen w naszym namiocie.
Dzień II - 4.08.2012 r.
Wstajemy w miarę wcześnie. W trakcie śniadania dostajemy chleb wypiekany w schronisku - gospodarz jest starym znajomym jednego z naszych wczorajszych współbiesiadników - Balina. Zwijamy mojego Tordisa i ruszamy na szlak. Po drodze, jeszcze w Uzanej, mijamy wydajne źródełko, w którym uzupełniamy zapasy wody. Sama Uzana to dość podupadły ośrodek narciarstwa biegowego z licznymi obiektami noclegowymi - kilka mijamy na naszej dalszej trasie.
Dziś wędrujemy lasem zrzadka wychodząc ponad jego granicę.
Bardziej widokowo robi się dopiero w okolicy kolejnego noclegu - schroniska (chiży) Mazałat.
Zaczynają się widoki na staroplanińskie "2000"
Schronisko Mazał ma nieco inna specyfikę. Brak tu prysznica i temu podobnych udogodnień. Możemy więc się rozbić za free, ale mile widziane jest zrobienie jakiś zakupów żywnościowych. Ludzi tutaj sporo - acz głównie chyba z okolicznych miejscowości. Młody chatar niestety nie porozuiewa się w żadnym dla nas zrozumiałym języku .
Dzień III - 5.08.2012
Rano zwijamy się spod schroniska - dzisiejszy dzień zapowiada się znacznie ciekawiej - będziemy szli głównie po odkrytym terenie. Schronisko szybko zostaje za nami.
A przed nami takie oto delicyje...
W Starej Płaninie wciąż ma miejsce na szeroką skalę wypas bydła, owiec i koni.
Powoli zmierzamy ku dolinie rzeki Tyża. Kończy się nam też woda.
Mijamy nieczynną chyżę Mandrata i z ozorami szorującymi o ziemię wspinamy się do chyży Tyża. Wypijamy duszkiem po 0,5 l. Coca Coli.
Tu także rozbijamy się za free. Prysznic kosztował 1 lewę. Wieczorem troszkę rozmawiamy z Bułgarami i niemiecką żoną jednego z nich i udajemy się do naszego namiotu z nadzieją na szybki sen...
Niestety okoliczni pasterze postanowili sobie w schronisku urządzić suto zakrapianą rakiją imprezę. Mam bałkański folklor na żywo - łącznie z akordeonem. Koło 22 towarzystwo już nie ma siły. Za to zaczyna się włóczyć koło naszego namiotu. Boimy się, że w pijackim widzie, albo na nas nasikają, albo wręcz rozdepczą i połamią namiot. Na szczęście po kilku godzinach kładą się wreszcie spać.
Dzień IV - 6.08.2012
Rano panowie pasterze też troszkę hałasują - ale jakoś udaje się w miarę pospać. Składamy namiot, pakujemy graty i papu do żółądka i ruszamy dalej. Ja przechodzę spokojnie tym czasem Agulek musi przepuścić łowiecki, które maja właśnie "zielone".
Po kilku chwilach forsownego marszu wychodzimy ponad granicę lasu - schronisko z oddali jak widać prezentuje się znacznie lepiej niż z bliska .
Otaczające nas widoki zaczynają wbijać szczęki głęboko w skałę
W końcu w oddali widać charkterystyczny szczyt Botewa - najwyższego punktu całej Starej Płaniny.
Ja zaczynam się wlec łapa za łąpą - jedynie te widoki...
W końcu zbliżamy się do "pensjonaciku" czyli zasłonu Marinka.
W krajobrazie dominują konie i ich odchody. Jedna ze szkap postanawia stanąć sobie na moim kijku - kijek przeżył, ale składać się już nie składa . Zaczynam więc być fanem salami końskiego :-].
Luksusy w "pensjonacie" jednak są słabe (jedna część jest wręcz ofiarą pożaru) - nie to co podobne mu przybytki na Słowacji...
W końcu posileni obiadem zaczynamy atak szczytowy na Botewa
Co Wam przypomina ten widok :-]??
2376 m npm pękło - można się kulać w dół - do zasłonu Botew. Obiekt full wypas - za 5 lewa od namiotu mamy nieograniczony dostęp do zaplecza socjalnego .
Tu też spotykamy jedynego naszej trasie Polaka - Jacka wędrującego z grupą Bułgarów. Wieczorem koło naszego namiotu namiętnie kręci się ten wredny sierściuch .
Postawił on sobie za zadanie dobrać się do naszych plecaków. Wypraszany wracał podczas naszej nieobecności. Rano przeszedł sam siebie. Zobaczyłem go wygrzewającego się obok sypialni namiotu na moim ręczniku suszącym się na plecaku. Kocio jak zobaczył, że nie śpię postanowił zobaczyć jak jego pazury pasują do oczek siatki, z której zrobiono sypialnię. Nim mu się to udało został brutalni wyeksmitowany z namiotu bez jego otwierania
Dzień V - 7.08.2012
Rano towarzyszy nam inny sierściuch - wykazuje jednak więcej cierpliwości, co skutkuje paroma kęsami kiełbasy.
Wkrótce opuszczamy schronisko i ruszamy dalej.
A przed nami tylko trawy połonin...
Coraz częściej zaczęły się pojawiać nieodłączni świadkowie dzisiejszej wędrówki krowimi perciami usłanymi minami talerzowymi. Pod koniec dnia mieliśmy w związku z nimi nową nazwę gór - Zasrana Płanina...
A za nami pozostał Botew...
Z czasem krajobraz znacząco się zmienia - znak, że zbliżamy się do Kupeny.
Po rozmowie z napotkanym turystą decydujemy się na trawers. Podobno Kupena wymaga pewnych umiejętności wspinaczkowych... Niby idziemy żółtym szlakiem...
Grań z perspektywy cyrku lodowcowego wygląda imponująco...
Po wyjściu z cyrku idziemy niebiskim szlakiem trawersującym grzbiet z Kupeną na czele. Co 20-30 minut napotykamy wodę
Tymczasem zaczyna się wieczór i raczej nie dotrzemy do kolejnego schroniska.
Na nocleg rozbijamy się przy oto takim bezimiennym pensjonaciku.
Do wody na szczęście jest bliziutko. Jeszcze zachód słońca i próbujemy zasnąć w ostro targanym przez graniowy wiatr namiocie...
b]Dzień VI - 8.08.2012 r.[/b]
Po trochę ciężkiej nocy, gdzie wiatr na wszystkie strony telepie moim Tordisem śpimy dość długo - wszak nam się dziś nie spieszy. Zamierzamy dojść tylko do schroniska Dobriła i resztę dnia spędzić na odpoczynku i praniu . Ruszamy bardzo przyjemnym trawersem.
Po niespełna 45 minutach marszu lądujemy w bardzo przyjemnym schronisku, gdzie spędzamy resztę dnia.
Dzień VII - 9.08.2012 r.
Po dniu wypoczynku z nowymi siłami ruszamy z planem dojść najdalej jak się da . Pierw szlak idzie lasem - także drogowskazów
Wkrótce jednak wychodzimy ponad jego granicę i widzimy schronisko Dermienka, przy którym planujemy krótki popas...
Mijamy fajną grupę skalną...
... i grupę ok 20 Romów udających się na jagodowe żniwa - wszyscy nas grzecznie o dziwo pozdrawiają .
Na 15 minut przed schroniskiem mijamy bardzo dużą grupę Bułgarów w wieku 50+. Jeden z nich pracował z Polakami w Libii. Chwila rozmowy i wiemy, że najdalej jest sens dziś dojść do schroniska Orle Gniazdo. Na przełęczy Trojańskiej, którą bierzemy pod uwagę jako miejsce noclegu nie ma wody... Tym czasem zaczyna grzmieć, więc zwieramy poślady i ruszamy do schroniska.
Wypijamy coca colę i zaczyna się burza. Jeszcze mamy nadzieję, że będzie ona bałkańskim zwyczajem krótkotrwała. Dlatego wypytujemy kolejne osoby o wodę na dalszej turze. Potwierdzają one już zasłyszane opinie . Trochę siedzimy w interesującym wnętrzu schroniska...
... tęsknie wypatrując poprawy pogody...
Która po kilku dniach lampy uparła się na dodatkowe atrakcje
Pod wieczór wychodzi na to, że zostajemy w Dermience na noc - ruszam na rekonesans - to co widzę jednak pachnie pchaniem się w burzę...
Wieczór spędzamy w jadalni w towarzystwie muzyki lat 1970. i 1980. serwowanej przez gospodarzy. Ze wzgledu na wciąż krążące burze nocujemy za 12 lewa w pokoju zbiorowym na poddaszu.
Dzień VIII - 10.08.2012 r.
Na szczęście kolejnego dnia pogoda jest znacznie lepsza , to też chyżo ruszamy przed siebie... Czasami mijamy ślady czyjegoś obiadu...
... innym razem niewskazany na mapie pensjonat z wypasionymi meblami na górnym tarasie .
Trawersując kolejne szczyty nieubłaganie przybliżamy się do schroniska Orle Gniazdo
Napojeni ruszamy dalej w kierunku przełęczy Trojańskiej.Chłoniemy widoki...
... stajemy w zadumie nad miejscem śmierci mocno leciwego narciarza....
... z zaskoczeniem spoglądamy na luksosowe auta...
... w końcu zmierzamy do łuku triumfalnego na przeł. Trojańskiej jednoznacznie kojarzącego nam się ze znaną z Rzeszowa "wielką cipą" i nazwanego przez nas Wielkim Kroczem
Mijamy położoną w tzw. szczerej dupie przełęcz i ruszamy dalej w kierunku Koziej Ściany.
Częściowo po grani, częściowo trawersem...
Niestety robi się znowu burzowo....
Więc szybko mkniemy do schroniska Kozia Ściana.
Wobec niepewnej pogody decydujemy się tu na nocleg za 12 lewa w totalnie pustym schronisku bez prądu. Wieczór spędzamy z gospodarzem schroniska Iwanem i jego końmi . Niestety nie ma żony (zajmującej się gotowaniem w weekendy)Iwana, pozostają nam więc nasze zapasy.
Wizyta w kolejnym schronisku - Echo zostaje nam na inny raz. Kolejnego dnia jest sobota i ponieważ nie mamy jak sensownie dalej iść, schodzimy na dół...
Dzień IX - 11.08.2012 r.
Ostatni dzień w górach wita nas mżawką - decydujemy się jednak pożegnać naszego gospodarza i powoli ruszyć do Rozino na pociąg.
Mijamy kilka źródeł i wiatuń
Cieszymy się ostatnimi widokami na góry...
Kończymy nasz marsz na stacji Rozino.
Stąd przemieszczamy się do Kopriwszticy, gdzie spędzamy sobotnie popołudnie i pół niedzieli.
No i na zakończenie parę pstryków z urokliwego miasteczka jakim jest Kopriwsztica.
Po popołudniu marszurtka odwozi nas z powrotem na dworzec kolejowy, skąd jednowagonowy pociąg zawozi nas do Sofii.
Wychodzimy przed dworzec szukając znajomego logo OK Taxi. Niestety pierwsza taksówka odpada ze względu na duży zbiornik na gaz i dobrej jakość tapicerkę we wnętrzu auta . Szukamy dalej. Atakujemy kolejną jak się na wydaje OK Taxi. Szybko okazuje się, że OK stoi obok, a ta pochodzi z jakiejś nam nieznanej korporacji. Proponują nam cenę 10 euro, tyle że my płaciliśmy kilka dni wcześniej owszem 10 ale lewa. Uświadamiamy kierowcę, że nie trafił na jelenie. Schodzi zz ceny ale dołącza się naganaiaczka. Ładujemy się do taksówki, a z nami naganiaczka. Więcej mi nie było trzeba, szybko wyskakuję i atakuję bagażnik. To samo robi Aga. Szybko zabieramy plecaki i łapiemy wreszcie OK Taxi, którym udajemy się na nocleg. Następnego dnia bez problemów wylatujemy do Warszawy .
I to już koniec opowieści. Troszkę to trwało, ale jak to się mawia mam teraz busy time .
Całość fotek: https://picasaweb.google.com/113124159371477215291/StaraPlanina082012
Ciekawa wyprawa w mało znane rejony.
A za potraktowanie kota masz u mnie minusa
Pewnie sierściuch nic nie jadł od kilku dni...
Pewnie sierściuch nic nie jadł od kilku dni...
Dzięki za relację - pomogła mi ułożyć własną wycieczkę w te góry.
Piękna relacja i piękne góry
Byłem tam kiedyś, więc miło było powspominać. Eh... Prawie łza w oku...