Dolina Odry
Impreza plenerowa w KieĹpinie 22 kwietnia 2007
Wiosną ruszyliśmy z Miśkiem i Sebastianem mniej znanymi ścieżkami, czasami i szlakami Równiny Opolskiej. Zamysł był by wprowadzić systematyczność poznawania mniej uczęszczanych rejonów naszego województwa. Z różnych powodów ponawiamy wyprawę po około półrocznej przerwie.Opis wycieczki autorstwa Sebastiana, aneks picassy własnej kompozycji.
"Co ma wisieć nie utonie, czyli jak to wola ostatecznie zwycięża nad brakiem czasu i zmęczeniem materiału.
Cykl wypraw lokalnych rozpoczęliśmy z Eco w lutym tego roku. Kontynuacja, z powodu a to jakichś urodzin, a to zatrucia rybą a to po prostu zmęczenia, przekładana z weekendu na weekend, wydawała się oddalać coraz bardziej. Tak było i tym razem, aż do soboty wieczorem dzwoniliśmy do siebie nawzajem, licząc, że może drugi zrezygnuje. Jak żuraw i czapla. Ostatecznie jednak, po krzepiących czterech-pięciu godzinach snu, znalazłem się samotrzeci na stacji Opole Główne, gdzie Kofu nad wyraz spokojnie, nietypowo dla siebie, powitał Andrzeja. Może jeszcze zaspany był.
Retrospekcja: na sam początek wyprawy oczywiście spóźniam się na autobus, co stawia pod znakiem zapytania zdążenie na pociąg. Niebawem przyjeżdża następny autobus, docieram na czas. Gdy na peronie kupuję bilety, odnajduje mnie Eco, załatwiam formalności i udajemy się do pociągu Regio, który powiezie nas ku stacji Przecza. Kilkadziesiąt minut jazdy mija uprzyjemnione pociąganiem łyków z wyjętej przez Eco butelki z bardzo smacznym winem. Takie wyluzowanie jest bardzo potrzebne:
eco: miałem czas, żeby albo zrobić herbatę do termosu albo zlać wino. stanąłem przy czajniku i myślę: "a, mniejsza z herbatą, idę do piwnicy"
seb: bardzo słuszna decyzja.
Podróż mija szybko, nieco rozbudzeni i pokrzepieni wyskakujemy na peron i na dobre rozpoczynamy wędrówkę. Trasa drogą wojewódzką, o tej porze na szczęście całkiem pustą, mija nam szybko przy opowieściach o tegorocznych wędrówkach (przy czym moje wypadają dość blado) i planach na przyszłoroczne rajdy. Przy promieniach podnoszącego się coraz wyżej nad horyzont słońca, które czyni temperaturę nadspodziewanie wysoką, docieramy do Skorogoszczy. Tam to udaje nam się odnaleźć stary żydowski cmentarz i bunkier, co wywołuje tradycyjną rozmowę o niemych świadkach historii. Poznaję nowe słowo - macewa. Kolejny punkt programu to kompleks pałacowo-parkowy, z którego niestety pozostał tylko park ("wojny to świetna rzecz" - zgodnie dochodzimy do wniosku). Część pozostałej zabudowy została w bardzo pozytywny sposób, według mnie, przekształcona na szkołę podstawową.
Wieżę oglądamy tylko z daleka i schodzimy w dzicz, czyli wał wzdłuż Nysy Kłodzkiej, którym to zmierzamy docelowo do jej ujścia do Odry. Napawamy się otaczającą nas przyrodą, zakupionym wcześniej namysłowskim piwem w bączkach i słońcem. Tak się rozprężamy, że nieopatrznie zaczynamy rozprawiać o polityce, od czego jednak czem prędzej udaje się nam uciec. Mijamy mnóstwo miejsc wręcz wymarzonych na ognisko, w lesie robi się chłodniej i widzimy gdzieniegdzie jeszcze pozostałości porannego szronu. Dotarłszy do Mikolina zwiedzamy kolejne pozostałości pałacu ("bardzo podoba mi się ten piec" - Eco) oraz zmierzamy do gwoździa dzisiejszego programu - pomnika upamiętniającego przeprawę Armii Czerwonej przez Odrę (sic!). Nie do wiary, że to jeszcze stoi. Jest bardzo monumentalne i bardzo radzieckie. Chwilę tam zabawiamy dokańczając winko i decydujemy się wrócić tą samą drogą do mijanego wcześniej rozwidlenia, dzięki czemu raz - oszczędzamy sobie znacznego nadłożenia drogi, dwa - trafiamy na otwarty sklep, w którym kupujemy zapasy na dalszą drogę. Eco wdaje się w pogawędkę z lokalną ludnością na temat przemijania i dawnych czasów.
Na rozwidleniu zagapiamy się i idziemy chwilę w niewłaściwą stronę, co jest o tyle uzasadnione, że "szlak" kończy się w zaoranym polu. Wróciwszy - mijamy pole, przedzieramy przez las i docieramy nie gdzie indziej a na brzeg Nysy Kłodzkiej, przez którą nie ma mostu ni kładki stąd do daleko. Przez chwilę medytujemy nad swoimi opcjami i staje na tym, że "albo przeprawiamy się tu, albo wracamy do Przeczy". Jako generalnie niechętni do zawracania skądkolwiek, powodowani przeświadczeniem o niskim poziomie rzeki, decydujemy się na wariant pierwszy. Eco idzie szukać płycizn, po czym, wychodząc mówi:
Eco: k**a, jak tu jest zimno! ja już nie chcę być klimatyczny!
Pakujemy graty do plecaków i niosąc dobytek jak najwyżej ponad lustrem wody i zmuszając niechętnego do pływania psa do przeprawy, udaje nam się dostać na drugi brzeg. Tam się jak najszybciej ubieramy i ruszamy dalej by się rozgrzać. Nic wielkiego, w końcu to dopiero grudzień.
We Wronowie, przy zachodzącym słońcu, zaliczamy kolejny pałacyk i, słysząc krzyki, myślimy, że to może mecz b-klasy i kierujemy się w tamtą stronę by go obejrzeć. Okazuje się to tylko grupka młodzieży. Nieco rozczarowani zmierzamy z powrotem do krajowej 94-ki by, minąwszy ją, iść dalej w stronę Lewina Brzeskiego. Zaczyna straszliwie wiać i wraz z opadaniem słońca w stronę horyzontu, opada też temperatura. Tuż przed zmrokiem docieramy do pizzerii, gdzie raczymy się zbyt dużymi pizzami i na pół godziny przed odjazdem pociągu, ruszamy ku dworcowi. W wagonie robimy wszystko, żeby nie zasnąć, kiedy wysiadam Eco nastawia budzik, żeby nie ocknąć się w Kędzierzynie-Koźlu."
https://picasaweb.google.com/109840515031750955424/DolinaOdry06122015?authkey=Gv1sRgCL3aop-sk9vWHg#