Worek Raczański z wykończeniem na Lasku 10
Impreza plenerowa w KieĹpinie 22 kwietnia 2007
Długi weekend listopadowy miałem spędzić w Beskidzie Niskim. Jako, że tuż przed wyprawą nastąpiło rozsypanie się grupy, a część chatek była nieczynna bądź miała spotkania klubowe, to postanowiłem wrócić w Worek Raczyński oraz zadebiutować w owianej legendami Chatce pod Laskiem...10.11.2011r. - czwartek
Wyposażony w informacje, że Chatka Skalanka będzie z czwartku na piątek otwarta planuję dojazd do Zwardonia i nocleg w rzeczonym obiekcie.
W samym Zwardoniu melduję się przed 22. Kilka zdjęć, przyzwyczajenie do niższych temperatur aniżeli w Opolu i ruszam przed siebie. Mijam, tradycyjnie już zamknięty Dworzec Beskidzki i ok 22:30 mym oczom ukazuje się oświetlona z zewnątrz chatka. Wodzony wizją raptownego zrzucenia plecaku myślę sobie „jest dobrze”. No i na myśleniu i rachubach się skończyło...:/ Światło biło jedynie z lampy zewnętrznej i werandy. W środku natomiast ciemno, głucho, a drzwi zamknięte. Nim zdjąłem plecak to z cztery razy dzwoniłem (nie mylić z zaświecaniem światła w środku!). Następnie parę plugastw, obchód wokół chatki celem wyszukania jakiegoś miejsca na nocleg i przystępuję do spożycia kolacji. Po kilku kanapkach jeszcze z 2 razy podzwoniłem, powaliłem w drzwi by ostatecznie rozkoczować się w malutkim pomieszczeniu podpiwniczenia chatki.
Po kilku dniach dowiedziałem, że ponoć nad drzwiami wejściowymi był nr telefonu. Jeśli faktycznie się tam znajdował to nie zauważyłem go, mój błąd.
O 00:45 budzą mnie jakieś odgłosy z zewnątrz. Jak się okazuje jest to grupa z Poznania, której chatkę … otworzono!
Wszedłem z nimi do środka, pogadałem trochę z chatarem. Rozmowa z obu stron spokojna, bez chamstwa i agresji, jednak każdy obstawał przy swoim. On twierdził, że musiałem się mylić i świecić światło, ja natomiast, że musiał mnie nie słyszeć, spać czy co tam robić i mimo kilkakrotnego, dosyć głośnego, dobijania się nie otworzył drzwi.
Ktoś z w/w grupy miał urodziny czy imieniny więc zostałem poczęstowany szampanem i kielonkiem po czym, popijając niespiesznie piwko, do około 4 studiowałem sobie śpiewniki oraz księgi wspomnień.
11.11.2011r. - piątek
Dziś sentymentalna wędrówka ku Bacówce pod Rycerzową.
Budzę się przed 06, pakuję plecak i o pełnej godzinie wychodzę na zewnątrz. Opuszczając przytulną, jeszcze drzemiącą i delikatnie pochrapującą chatkę, czuję przeszywające mnie mroźne powietrze. Jest poniżej zera. Daję się owiać delikatnym powiewom wiatru i chyżo ruszam przed siebie. Podchodząc pod Przełęcz Graniczne (Vrescovske Sedlo), znanej również pod nazwą Przełęczy Wrzeszczowskiej (nazwa pochodzi od wypływającego spod przełęczy potoku Wrzeszczówka, mimo iż nieopodal położone są również źródła potoku Słanica) zastanawiam się jak wyglądałoby to miejsce gdyby w przeszłości powiódł się zamysł poprowadzenia przez Przełęcz Galicyjskiej Kolei Transwersalnej z Żywca do Czadcy. Z błogich przemyśleń wyrywa mnie pojedyncze pianie koguta, dalekie szczekanie psa i przemykająca nad głową para rozśpiewanych ptaków. Wracam do rzeczywistości i rozpoczynam pertraktacje z mym żołądkiem nad miejscem postoju celem odprawienia rytuału pochłaniania pierwszego śniadania. Ostatecznie rokowania pomiędzy żołądkiem, nogami a czasami wtrącającym się rozumem doprowadzają do konsensusu w postaci mocnego postanowienia rozbicia się gdzieś przy leśnej ścieżce, poniżej zagrożonej podmuchami wiatru Kikuli.
Siedzę na plecaku, niespiesznie spożywam posiłek i obserwuję oświetlane pierwszymi promieniami porannego słońca korony drzew.
Podczas kilkugodzinnej wędrówki na szczyt Wielkiej Raczy towarzyszą mi jedynie wystraszone nagłym, a równie niespodziewanym pojawieniem się człowieka, leśne zwierzęta. W okolicach Magury przemyka przede mną jeleń. Nim zdążyłem pomyśleć o uwiecznieniu go to zgrabnym susem zniknął za konarami najbliższych drzew.
Na Wielkiej Raczy melduję się o 09:30. Lazurowe niebo, oszronione drzewa, inwersja temperatury oraz potrzeba jak najszybszej obserwacji szerokiego widnokręgu kieruje mnie bezpośrednio na platformę widokową. Jajecznica może poczekać!
Otwieram chłodne piwko i chłonę wynurzające się spośród mlecznej toni szczyty Tatr, Malej Fatry oraz Beskidów. Oj warto było wstać o brzasku
O 10:15, po ciepłej jajecznicy znów jestem na szlaku. Jest coraz cieplej, mimo to kałuże i błoto nadal owija delikatna powłoka mrozu. Pod butami miarowo chrupie szron, a przede mną roztacza się urokliwy pejzaż Hali na Małej Raczy. Wokół przestrzeń i kilka, stojących po rożnych stronach łąk, ambonek myśliwskich.
Na polance, za Małą Raczą, zrzucam plecak, siadam na nim i pochłonięty do reszty błogością otaczającej mnie przyrody zatapiam się w świat marzeń i wspomnień.
Do Schroniska na Przegibku docieram o 13:05. Trasa minęła spokojnie, turystów jak na lekarstwo, a widoki i pogoda wyśmienite. Jestem zadowolony
W samym schronisku, zupełnie nieadekwatnie do spostrzeżeń z wędrówki, ludzi co niemiara. Ledwie udaje się domknąć drzwi. Gdy już odczekałem kolejkę, wijącą się niczym wierni na przedświątecznej spowiedzi, zamawiam trzy piwka. Wiem, że drugi raz nie będę miał ochoty tutaj stać, a wychodzę z założenia, że co jest namacalnie moje, to moje
Jak w schronisku ludzi tłum tak na zewnątrz spokój i błogość. Aż dziw, że większość woli ścisk i zmieszany zapach potu, strawy oraz zdejmowanych buciorów, aniżeli przestrzeń, świeże powietrze i rozpromieniowane w jesiennym uśmiechu słoneczko.
Spokojnie popijam złocisty napój, chwilę rozmawiam z grupą przybyłą od Bacówki pod Rycerzową , by ostatecznie zostać utwierdzonym w przekonaniu, że me podejrzenia o braku miejsc noclegowych w pokojach dawno stały się faktem.
O 14:30 oddaję kufle i podążam ku wybudowanej przez miejscowych kapliczce. Chwila kontemplacji, wyciszenia się i niknę w bukowo-świerkowym lesie zmierzając na szczyt Rycerzowej Wielkiej. Tam też oczekuję pierwszych objawów zachodzącego słońca, by po paru zachwytach i fotografiach zejść trochę niżej i podziwiać oświetloną czerwoną łuną Halę Rycerzową wraz z niknącymi w oddali szczytami Pilska, Babiej Góry, Tatr oraz Veľkýgo Rozsuteca...
Przeciskam się przez zatłoczoną jadalnię i nim dochodzę do okienka recepcji to już wita mnie wesoły głos obsługi:
- Czołem, co to w zdzieszowickich zakładach koksowniczych słychać?
- Ki diabeł, skąd mnie znają – - zastanawiam się - – ostatni raz byłem tutaj w 2006r.?!
I faktycznie, kolega z obsługi zaskakuje mnie swą pamięcią wspominając ognisko sprzed 5 lat, gdy w Bacówce było turystów tylu co kot napłakał a ja zorganizowałem nocne ognisko. Poznało się ówcześnie parę ciekawych osób z którymi przeszło się niejeden szlak, spędziło parę sylwestrów, wrocławskich imprez, opowiadało o Norwegii, wielotygodniowych wędrówkach czy też pracy w bazach namiotowych. Obecnie studia się skończyły, część dziewczyn wyszła za mąż, część osób wyjechała za granicę, z częścią kontakt się urwał, a inni z kolei nadal włóczą się po górach i dolinach...
Chwilę rozmawiamy. A to o kornikach, Muńcole, Krawców Wierchu, przebiegu bacówkowych imprez czy też jednodniowych wędrówkach z Bacówki do Żywca. Kolejny turysta zamawiający wieczorną strawę kończy przyjacielską pogaduszkę. Wygrzebuję z plecaka coś mocniejszego i udaję się do mieszczącego się naprzeciw drzwi wejściowych wigwamu na wieczorne śpiewo-granie
Jak zwykle zawieram ciekawe znajomości, odnajduję w sobie zapędy wokalne o które wcześniej bym się nie podejrzewał i po paru godzinach radosnej zabawy oraz odśpiewaniu Roty udaję się na spoczynek.
12.11.2011r.
Sennymi marzeniami podążam na dziki zachód. Znajduję się na pustkowiu, nieopodal wylotu kanionu. Wieje pustynny wiatr, a popołudniowe słońce skwarzy niemiłosiernie. Jestem zaopatrzony w dwa rewolwery i oczekuję przejazdu pociągu, który niebawem mam obrabować. Palę cygaro, a suchość ust staram się przekupić flaszką whisky, która żadną miarą nie dusi pragnienia Słyszę pobrzmiewającą muzykę Ennio Morricone. Rozpoczynam galop na wzgórze by zobaczyć czy aby zza wirażu kanionu nie unosi się dym nadjeżdżającej lokomotywy. A muzyka ciągle gra. Głośniej, głośniej i głośniej. Słyszę kolejne odgłosy. Powtarzają się. Otwieram oczy i leniwie wyłączam komórkowego budzik z którego niesie się melodia „The Good, the Bad, and the Ugly”...
Jest tuż przed 06. Niebawem za oknami bacówki brzask przerodzi się w świt, a słońce rozpocznie swą codzienną wspinaczkę ku zenitowi. Pakuję się i wraz z poznanymi wczoraj Agnieszką i Anią podążam na rozległą Halę wyszukać dogodne miejsce pozwalające rozkoszować się spektaklem narodzin kolejnego dnia.
Po kilkudziesięciu minutach zachwytów, podczas którego moje 21 palców toczy heroiczną batalię z odmrożeniami, wracamy coś przekąsić. Z uśmiechem na twarzy dochodzimy do wniosku, że pierwsze litery od naszych imion tworzą grupę o wdzięcznej nazwie „AAA”
Żegnam się z poznanym towarzystwem i przed 08 ruszam w stronę Muńcoła.
Niebo, podobnie jak wczoraj, błękitne, słońce coraz wyżej, po prawej stronie widok na Tatry a pod stopami twarde podłoże zmrożonej ziemi. Chce się żyć
Szlak na Muńcoł spokojny. Kroczę dywanem złocistych liści.
Na szczycie odpoczywam, podziwiam jesienne widoki i zdejmuję przepocony polar. Jest ciepło.
Kolejny etap wędrówki wiedzie do Ujsoł, gdzie zasiadam na ławeczkach, przed urokliwym barem gastronomicznym zwącym się Gawra pod Muńcołem.
Kto by pomyślał? Schodząc raczej nie żywiłem nadziei przekąszenia, o tej godzinie, czegoś ciepłego i przepłukania gardła kufelkiem piwa. A tutaj szok. Wchodzę do środka. Przytulnie i kameralnie. Wnętrze małej sali wypełniają zaledwie dwie albo trzy ławy a reszta stołów na powietrzu. Menu szerokie i wyjątkowo tanie. Za stołem siedzi jeden klient z szklanicą złocistego płynu. Witam się i podchodzę do lady. Sympatyczny facet z uśmiechem na ustach pyta:
- Kawa z mlekiem czy bez? Z cukrem albo nie słodzimy?
- Ale może ja nie chcę kawy, może mam zamiar zamówić inny napój – odpowiadam niepewnie.
- To na koszt firmy. Niezależnie co Pan zamówi to częstujemy kawą bądź herbatą. Taka już u nas zasada – mówi z rozradowaną twarzą adwersarz.
Tak więc zajadam w przedpołudniowych promieniach słońca posiłek, popijam, na przemian, to kawą to piwem i gratuluję sobie decyzji wyboru trasy wyprawy.
Przy kolejnym piwku przenoszę się do środka i przechodzimy z gospodarzem obiektu – Krzyśkiem – oraz wspomnianym klientem lokalu – Łukaszem – na grunt rozmów towarzyskich. Chcąc nie chcąc spędzam tam ponad 2 godziny Rozprawiamy o doskonałych filmach: „Robin and Marian” z 1976, o legendarnym już serialu, o książce Howard Pyle'ego, klasyce „Trzech muszkieterów” i trylogii Aleksandra Dumasa, o mieszczących się wokół chatkach studenckich czy Karpackim Batalionie Piechoty Górskiej w Kłodzku, gdzie Łukasz odbywał służbę wojskową. Gdy opuszczam zacny przybytek to wybiega za mną Krzysiek z okrzykiem:
Poczekaj chwilkę! Małżonka przygotowała Tobie gołąbka na wynos. Abyś nam nie padł po drodze. Na koszt firmy!
Ponownie żegnam się z przyjacielskim towarzystwem, dziękuję za gościnę i obiecuję za kilka lat ponownie zajrzeć w to miejsce.
W połowie drogi do Rajczy podłapuję autostopa który podwozi mnie na PKS do Żywca. Tam z kolei przechodzę kawałek na wylotówkę do Jeleśni i niebawem siedzę w kolejnym samochodzie
Ostatnią okazję wyłapuję przed Kościołem Św. Wojciecha w Jeleśni i o 15:30, po dokonanych zakupach, dzielnie opuszczam zabudowania Przyborowa maszerując ku chatce pod Laskiem.
Wieczór mija przy złocistych płomieniach ogniska. Jest kameralnie i spokojnie. Większość obecnego towarzystwa odpoczywa po wczorajszej balandze.
Poznaję Leszka i jakoś tak wychodzi, że znajdujemy wspólny język, opowiadając to o sudeckich chatkach poukrywanych gdzieś w gąszczu lasów, to o autostopowych podróżach, to znów o tułaczce u południowych sąsiadów czy anegdotach z młodzieńczych wyprawa mego rozmówcy.
13.11.2011r.
Wstaję ok. 07. Dziś powrót w doliny i jakoś nie potrafię spać. Podczas powrotów prawie zawsze trafia mnie szlak. Obecnie jest podobnie. Co prawda pogoda wyśmienita, ale znów coś się kończy...
Ze smutkiem schodzę do Koszarawy, łapię okazję do Żywca i wyposażony w pamiątkowe Brackie niknę w drzwiach pociągu.
https://picasaweb.google.com/102994867625251629425/DUgiWeekendListopadowy2011WorekRaczanskiZWykonczeniemNaLasku1013112011r
Zadaje się, że moja siostra była w tym czasie na Rycerzowej i Przegibku. Na zdjęciach jej nie widzę ale kto wie, może się minęliście na szlaku.
Extra panorama z Raczy
i ok 22:30 mym oczom ukazuje się oświetlona z zewnątrz chatka. Wodzony wizją raptownego zrzucenia plecaku myślę sobie „jest dobrze”. No i na myśleniu i rachubach się skończyło...:/ Światło biło jedynie z lampy zewnętrznej i werandy. W środku natomiast ciemno, głucho, a drzwi zamknięte. Nim zdjąłem plecak to z cztery razy dzwoniłem (nie mylić z zaświecaniem światła w środku!). Następnie parę plugastw, obchód wokół chatki celem wyszukania jakiegoś miejsca na nocleg i przystępuję do spożycia kolacji. Po kilku kanapkach jeszcze z 2 razy podzwoniłem, powaliłem w drzwi by ostatecznie rozkoczować się w malutkim pomieszczeniu podpiwniczenia chatki.
Zadaje się, że moja siostra była w tym czasie na Rycerzowej i Przegibku. Na zdjęciach jej nie widzę ale kto wie, może się minęliście na szlaku.
pkp
Pięknie, k@%^& pięknie Aż się rozmarzyłem
Połączenie bardzo dobrze znanych mi terenów Beskidu Żywieckiego i relacji eco spowodowało ogromną chęć znalezienia się tam w ciągu kilku godzin... Jak zwykle: świetnie się czyta, świetnie się przegląda. Zazdroszczę doznań...
Pogoda znowu trafiła Ci się genialna! (jak zwykle?
Zrobiliśmy podobną trasę w czerwcu, tylko w przeciwnym kierunku
Fajnie, że wybrałeś opcję przez Velky Prislop
Fajne zdjęcia i relacja
Piękne kadry.
Pogoda znowu trafiła Ci się genialna! (jak zwykle?
Jakoś przez bardzo, bardzo długi okres czasu mam farta do pogody. Oby passa trwała jak najdłużej
Nawet nie kracz A tu buuuummm! Jak Wisła nas porwie u źródeł to wypluje w samym Bałtyku
100krotka napisał:
Andrzej,
ta fotka z kawą przypomina wiele poranków z Tobą w górach
Widoczki dopisały, fantastyczne!
Co do refleksji, no cóż...Heraklit słynnym cytatem "Panta rhei" pozwala z optymizmem spojrzeć na fakt, że tyle dookoła zmienia się...
Pozdrowienia z cholernie płaskiego Szczecina, bleee ( normalnie los zesłał mnie tu za karę )
Pozdrowienia od Marcina.
Czołem Kamilo
Ufam, że jeszcze niejeden poranek, dzień, wieczór i noc przy płonącym ognisku spędzimy!
Tymczasem życzę wszystkiego naj na nowej drodze życia i również pozdrowienia dla Marcina!
Trochę czasu minęło od ostatniego spotkania w Masywie Śnieznika...